Arkadiusz Morawiec: „…w tym pięknym obozie koncentracyjnym” (Bildungsroman Imre Kertésza)

Spis treści numeru 4/2002

„…w tym pięknym obozie koncentracyjnym”

(Bildungsroman Imre Kertésza)

 

W roku 1963 Gyula Fekete opublikował powieść Az orvos halála (Śmierć lekarza), pierwszy znaczący utwór literacki podejmujący, nieśmiało jeszcze, temat losu węgierskich Żydów podczas II wojny światowej. Ustawa żydowska z 15 X 1944 roku, rządy nazistowskiej partii strzałokrzyżowców, getta, egzekucje Żydów nad brzegiem Dunaju i ich trupy wrzucane do rzeki, deportacje do hitlerowskich lagrów dokonywane wspólnie przez Niemców i Węgrów – te ciemne strony historii przez długi czas okryte były na Węgrzech milczeniem. Istotna zmiana, naruszenie tabu dokonało się w niemałej mierze za sprawą generacji pisarzy, którzy bezpośrednio, jako młodzi ludzie, uwikłani zostali w koszmar historii. Pośród licznych utworów powstałych w latach 70. dziełem szczególnym okazała się powieść Los utracony (Sorstalanság) Imre Kertésza, przetłumaczona jak dotąd na kilkanaście języków, uznana w świecie za jedno z ważniejszych dokonań w zakresie literatury obozowej. Czytelnik polski ma okazję zapoznać się z nią dopiero teraz, dzięki przekładowi Krystyny Pisarskiej, w przeszło ćwierćwiecze od ukazania się pierwodruku (1975). Autor książki – urodzony w 1929 roku w rodzinie żydowskiej, więzień obozów w Auschwitz i Buchenwaldzie, powieściopisarz, eseista, tłumacz – z żalem konstatuje, że w istocie jednak do dzisiaj w „węgierskiej kulturze duchowej holocaust nie istnieje” (Zerowy punkt kultury. Rozmowa z Imre Kertészem, „Rzeczpospolita”, 2002, nr 81).

Los utracony jest pierwszą częścią „trylogii ludzi bez losu”, którą współtworzą powieści A kudarc (Fiasko, 1988) i Kaddis a megnemszuletett gyermekert (Kadysz dla nienarodzonego dziecka, 1990). W przywoływanym wywiadzie pisarz tak charakteryzuje w skrócie swe trzytomowe dokonanie: Opowiadam tę samą historię – utraconego ludzkiego losu, z różnych perspektyw, za każdym razem – z innej. W „Fiasku” skupiam się na okresie stalinowskim, a punktem wyjścia jest tam list, który autor otrzymuje od wydawnictwa odrzucającego jego powieść. Tą powieścią był „Los utracony” i taki właśnie list w swoim czasie otrzymałem. W „Kadyszu” bohaterem jest pisarz, Żyd, który był w Oświęcimiu. Jego żona bardzo chce mieć dziecko, on – nie. Kiedy próbuje wyjaśnić żonie – dlaczego, powracają obozowe wspomnienia. Perspektywa obozowa jest wprawdzie coraz bardziej odległa, ale nie wpływa to na siłę przeżyć.

W Losie utraconym rzeczywistość koncentracyjna ukazana jest najwyraziściej, stanowi główny przedmiot opisu. Autor w dużej mierze wykorzystuje tu materiał autobiograficzny: bohaterem (zarazem narratorem) utworu jest piętnastoletni żydowski chłopiec, mieszkaniec Budapesztu, więzień Oświęcimia i Buchenwaldu. Książka Kertésza autobiografią jednakże nie jest. To Bildungsroman, specyficzna odmiana powieści, w której chodzi o ukazanie duchowego rozwoju człowieka, od wczesnej młodości aż do zdobycia dojrzałego poglądu na świat, ostatecznego ukształtowania się charakteru. Pod tym względem, jako przejaw literatury obozowej, książka przedstawia się niezwykle interesująco. Zazwyczaj bowiem w tej odmianie pisarstwa mamy do czynienia z dokumentami i fabułami autorstwa ludzi już ukształtowanych, dla których przeżycie obozu lub poznawanie go niebezpośrednio stanowi, owszem, horrendum, raczej jednak – wyższe studia aniżeli szkołę. Dlatego to na tak częste w literaturze lagrowej/łagrowej porównanie obozu do piekła, bohater Losu nie chce się zgodzić, albowiem inferno, jako motyw kulturowy, jest dla niego tematem nie odbytej jeszcze lekcji. Lekcja kultury go ominęła. Autokomentując powieść Kertész wyraża to w sposób dosadny: język kultury i humanistyki nie jest tym językiem, którym Gyurka może wyrazić swoje przeżycia, po czym dodaje: w Oświęcimiu upadła cała europejska kultura. Czas Oświęcimia to zerowy punkt kultury (Zerowy punkt kultury). W omawianej powieści więźniowie Konzentrationslager Buchenwald, położonego niedaleko Weimaru, pielęgnują rosnące w obozie drzewo, które własnoręcznie zasadzić miał niegdyś Goethe. Tak oto kulturowe dziedzictwo w sposób (nie tylko) symboliczny sprowadzone zostało do wymiaru lagru, „zadrutowane”.

Szczególna edukacja bohatera utworu, György (Gyurki) Kövesa, dokonuje się zaskakująco (nie tylko jak na Bildungsroman) szybko: w przeciągu ponad roku. W przypadku chłopca – nagnijmy tu nieco łacińską sentencję – historia faktycznie, i niestety, okazuje się nauczycielką życia. Narrację rozpoczyna wiele mówiące oznajmienie: „Nie poszedłem dzisiaj do szkoły”. Powodem absencji jest powołanie ojca bohatera do służby pracy (formacji faszystowskiej, w której skład wchodzili przeciwnicy reżimu, wykonującej na froncie najtrudniejsze zdania, jak na przykład walka bez broni lub rozminowywanie zajmowanych terenów). Oczywiście, szkoła jest tutaj metaforą ciągłości kulturowego dziedzictwa, bohater zostaje więc jakby wydziedziczony – do gimnazjum już nie powróci. Sytuacją wyjściową w sensie biograficznym jest natomiast opuszczenie domu przez ojca, oznaczające dla chłopca utratę rodzica. Gyurka miota się między sprzecznymi uczuciami: „Zapragnąłem, żeby ojca już tu nie było. To było bardzo złe uczucie”, „już się zląkłem, że [macocha] zechce mnie objąć”; „pewien okres mojego życia, który [wujek Lajos] nazwał „beztroskim, szczęśliwym dzieciństwem”, właśnie się dla mnie kończy dzisiejszego smutnego dnia”. Bohater zostaje zatem skazany na samodzielność (z czasem, w obozie już, zostanie oddzielony również od swych kolegów).

Perspektywa czasowa narracji jest początkowo maksymalnie wręcz skrócona („Nie poszedłem dzisiaj”, „Mieszkamy w dużej kamienicy” [podkr. w cytatach, także niżej – A.M.]), tak jakby rzecz opowiadana była pod koniec dnia, na bieżąco, jakby opowieść snuł piętnastoletni chłopiec. To oczywiście zabieg celowy. Tak jak świadomym i artystycznie znakomicie poprowadzonym chwytem jest pozorowana nieporadność narracji (personalnej), prostota i jednocześnie zamierzone wykolejenia składni (na przykład, w tłumaczeniu Pisarskiej: Dwaj starcy czują się dobrze, nadal stale się kłócą, ale jednak zgodnie pochwalili, że chodzę do pracy, oni też z powodu legitymacji, oczywiście), następnie ograniczona wiedza – motywowana przede wszystkim życiowym niedoświadczeniem bohatera (z czasem podlegająca wszak modyfikacji). Sygnały niewiedzy bohatera pojawiają się w tekście wielokrotnie: Nie bardzo rozumiałem to wszystko. Gyurkę cechuje dziecięca w istocie naiwność: ufność wobec wrogów, zarówno węgierskich policjantów, jak i Niemców. Raduje go również boisko piłkarskie usytuowane w Auschwitz (Zaraz też powiedzieliśmy sobie z chłopakami: pogramy tu sobie po pracy). Funkcjonariusz, odmawiający przyjęcia łapówki od Żyda usiłującego uniknąć aresztowania, nazwany jest przez bohatera uczciwym. Postępowaniem chłopca rządzą tradycyjne, humanistyczne wartości, obcy jest mu pragmatyzm: prowadzony przez policję mógł uciec, jednak nie zrobił tego, gdyż zwyciężyło w nim poczucie… honoru. Cechuje też bohatera optymizm, ludzie z reguły postrzegani są przezeń jako piękni: nie tylko spotykani na ulicy budapeszteńczycy, ale też obozowi funkcjonariusze, a nawet więźniowie. Wreszcie – wykazuje on dziecięcą, chłopięcą fascynację otaczającą go bliższą i, zwłaszcza, nieznaną jeszcze rzeczywistością. Jego pragnieniem jest „zobaczyć kawałek świata”, dlatego propozycję wyjazdu do Niemiec (w przypadku odmowy i tak zostałby do niego zmuszony) traktuje w kategoriach przygody, nie dostrzegając zagrożenia. Nie narzeka szczególnie na niewygody skoszarowania, a także podróż odbywaną w bydlęcym wagonie. Żądza wrażeń sprawia, że Oświęcim, w którym przebywał tylko trzy dni, może jawić się jako miejsce nudne – oczywiście, „zakładając, że człowiek jest w uprzywilejowanej sytuacji”, że szczęśliwie (jak Gyurka) przeszedł selekcję. Lekturowe doświadczenie pozwala bohaterowi rozsmarowywać margarynę palcem, „jak Robinson”. Wkrótce jednak żal będzie chłopcu, że nie przeczytał do końca pewnej książki, której autor był więźniem, postacie zaś „miały na ogół po trzy imiona” – chodzi tu zapewne o Wspomnienia z domu umarłych Dostojewskiego: tak oto – konstatuje – okazałem się niedoukiem na czas potrzeby.

W Losie utraconym niektórzy czytelnicy doszukać się mogą cynizmu. W istocie nie jest on tutaj nawet pozorowany – jak u Borowskiego, którego prozę obozową Kertész ceni bardzo wysoko. Autor przyjmuje natomiast taki punkt widzenia, z którego rzeczywistość koncentracyjna i w ogóle wojna ukazane mogą być jako curiosum. Z perspektywy narratora zdania w rodzaju: „Są dziwne miejsca w Buchenwaldzie”, „czułem się tak, jakbym niespodziewanie znalazł się w jakiejś niedorzecznej sztuce teatralnej” – nie zaskakują. Bohater staje zresztą naprzeciw innym niedorzecznościom, takim na przykład jak usytuowane w obozie koncentracyjnym: boisko piłkarskie, mały ogród zoologiczny, rzeźba przedstawiająca więźnia. Z czasem, już doświadczonego kacetowca, zaskoczy go swym nieprawdopodobieństwem czystość obozowego szpitala, gdzie na dodatek zamiast numeruwpisuje się w karcie choroby… nazwisko. Rzecz jasna, z perspektywy autorskiej ukazywane jest jednak horrendum. Świat nie jest przecież surrealistycznym spektaklem, dziwność zaś jego przekłada się często na okrucieństwo. Przede wszystkim w powieści tej świat jest jednak szkołą.

Bohaterowi, zamkniętemu w kacecie, przypomina się wypowiedziana niegdyś przez dyrektora gimnazjum łacińska sentencja: Non scholae, sed vitae discimus („Uczymy się nie dla szkoły, lecz dla życia”). Myśl Seneki Młodszego zostaje z goryczą skwitowana: No więc pomyślałem, że stosując się do tych słów, powinienem był się uczyć wyłącznie o Auschwitz-Birkenau. Należało mi wszystko wyjaśnić, szczerze, uczciwie, dorzecznie. Tak oto pojawia się w utworze znamienne – według Michaiła Bachtina – dla Bildungsroman wyobrażenie świata i życia jako doświadczenia, jako szkoły, przez którą winien przejść każdy człowiek, wynosząc zawsze tę samą naukę: otrzeźwienie i słabsze bądź silniejsze zrezygnowanie (Powieść wychowawcza i jej znaczenie w historii realizmu). Bohater uczy się nade wszystko rzeczy pierwszych, to jest gwarantujących przeżycie. Dostrzegłszy, że chłopcy znający język francuski dostają od obozowego lekarza dodatkową kostkę cukru, konstatuje: Dopiero wtedy pojąłem to, co tłumaczono mi zawsze w domu, jak ważną sprawą jest wykształcenie, a przede wszystkim znajomość obcych języków (…), zmuszony byłem stwierdzić, że oblałem egzamin także z różnych innych przedmiotów. Na przykład z leżącymi obok chłopakami w żaden sposób nie mogłem się porozumieć. Nauka wyniesiona ze szkoły, z „zamierzchłych szkolnych czasów”, okazała się w obozie praktycznie nieprzydatna: „dopiero tu musiałem zmądrzeć”.

Bohater jakby na nowo znalazł się w szkole, tutaj jest on jednak sam sobie nauczycielem, stopniowo uzyskuje samodzielność, jego perspektywa poznawcza wydatnie poszerza się. Wraz z rozwojem fabuły zmianie ulega horyzont narracji. Bohater wykazuje teraz kłopoty nie tyle ze zrozumieniem otaczającej go rzeczywistości, ile z pamięcią (właściwie sproblematyzowany zostaje horyzont poznawczy bohatera). Z czasem wzorzec przygodowy znika, wyparty przez opis i analizę universum koncentracyjnego. W wypowiedziach narratora pojawiają się uogólnienia, wyraz pewności: Twierdzę: nie ma takiego doświadczenia, tak doskonałego spokoju ani takiej siły zrozumienia, abyśmy nie dali naszemu szczęściu ostatniej szansy, zakładając, że znajdziemy na to sposób, oczywiście; zrozumiałem też wiele innych rzeczy; płynęła z tego taka nauka… Poznawanie rzeczywistości obozowej wiąże się z czasowym „zapomnieniem” świata znanego wcześniej. Zdumienie wywołują w bohaterze rzeczy takie jak prześcieradło, jajko, cytryna, nie od razu nazwane, lecz opisywane jakby były na nowo poznawane; odpowiednio są to: „biała chłodna warstwa”, przedmiot „o żółtym wnętrzu i białej otoczce”, „połyskująca żółta rzecz”. Po wyzwoleniu niemały kłopot sprawi Gyurce przypomnienie sobie nazwy „romb”, potrzebnej do określenia kształtu rogatywki.

Apogeum obozowej edukacji okaże się… „beztroski sen: […] nic więcej w obozie koncentracyjnym, rozumiałem, nie osiągnę”. Dojrzewanie bohatera przejawia się w dokonywanym stopniowo przeniesieniu zainteresowania ze świata zewnętrznego, fenomenalnego na własną psyche, próbie znalezienia odpowiedzi na zasadnicze pytania egzystencjalne, a także metafizyczne: o cel własnego życia, rządzące nim siły, usiłowanie ustalenia relacji między pojęciami wolności i losu. W końcu prawdziwą przygodą okazuje się rekreowany w wyobraźni nie szeroki świat, lecz dom: dowiedziałem się też, że nawet wyobraźnia ma swoje granice, że i tu są bariery. Przecież w końcu tyle samo trudu kosztowało mnie znalezienie się gdziekolwiek w Kalkucie czy na Florydzie, choćby w najpiękniejszych miejscach świata. To jednak było nie dość poważne, nie dość realne, że tak powiem, i dlatego na ogół wracałem zwyczajnie do domu.

Po powrocie do rodzinnego Budapesztu, realnego już, swoiście wyedukowany kilkunastoletni bohater udziela lekcji starcom (jak również czytelnikom) – niczym nauczyciel: niech to spróbują zrozumieć, nie można mi wszystkiego odebrać, nie może tak być, abym nie był zwycięzcą ani przegranym. (…) Niech spróbują zrozumieć – już niemal błagałem – nie mogę przełknąć tej goryczy, że jestem po prostu niewinny. – Widziałem jednak: niczego nie chcą zrozumieć (…), żałowałem, że mam tylko ich, a nie mądrzejszych, że tak powiem, godniejszych przeciwników. Wyrazem osiągniętej dojrzałości jest poczucie nieoczywistości doznawanego na wolności świata, przede wszystkim jego wymiaru moralnego: w danym mi losie do końca byłem uczciwy. Jedyna plama, powiedziałbym, skaza, jedno, co ewentualnie można by mi zarzucić, to jest to, że teraz tu rozmawiamy, ale na to nie poradzę. Kertész ujmuje tę kwestię podobnie jak Borowski: Chcąc przeżyć w obozie koncentracyjnym, więzień identyfikował się z logiką kacetu. (…)W totalitaryzmie tak naprawdę nikt nie pozostawał bez winy, a już na pewno ci, którzy przeżyli (Zerowy punkt kultury). Zarówno fizyczny, jak i duchowy powrót do domu, do wyniesionych sprzed obozowego świata jednoznacznych wartości, okazuje się w powieści niemożliwy. Bohater dowiaduje się, że ojciec jego zginął w Mauthausen, macocha wyszła ponownie za mąż, on sam zaś do matki ostatecznie nie dotrze; fabuła powieści urywa się, gdy Gyurka zatrzymuje się w drodze do niej – „Żeby zebrać siły”. Jest zatem tak, jakby rodzice byli mu – dorosłemu już, ukształtowanemu człowiekowi – niepotrzebni.

O powieści edukacyjnej powiada Bachtin, iż ukazuje ona, jak spełnia się los indywiduum, a wraz z tym tworzy się i kształtuje ono samo oraz jego charakter, jak wypełnienie życia-przeznaczenia stapia się z krystalizacją samego człowieka. Ostateczny efekt edukacji Gyurki wydawać się może negatywny: „dodał, że (…) dobrze wie kogo nienawidzę. Powiedziałem mu: – Wszystkich”. W istocie jednak bohater nie zieje jadem, jest raczej rozgoryczony: „nie mogę przełknąć tej goryczy, że jestem po prostu niewinny”, ogarnia go „bolesne uczucie daremności” (na co dany był mu ten los?!). Tęskni do świata jednoznacznego, a takim, paradoksalnie, jawi mu się lager: Dlaczego, synu – wykrzyknął [spotkany dziennikarz] i widziałem, że już traci cierpliwość – mówisz na wszystko „oczywiście”, i to zawsze wtedy, kiedy coś w ogóle nie jest oczywiste?! – Rzekłem: – W obozie koncentracyjnym jest oczywiste. – Tak (…), ale… przecież sam obóz koncentracyjny nie jest oczywisty! – (…) i nic mu nie odpowiedziałem, ponieważ z wolna zaczynałem pojmować: o takich czy innych rzeczach nie dyskutuje się z obcymi, z nieświadomymi, w pewnym sensie dziećmi.

W obozie egzystencja zyskuje sens – w wymiarze jak najbardziej fizycznym, dotykalnym, stąd nie zaskakują, rządzone ekonomią pragnień, słowa bohatera, bliskiego zmuzułmanienia, a więc śmierci: „chciałoby mi się jeszcze trochę pożyć w tym pięknym obozie koncentracyjnym”. W zakończeniu powieści Gyurka w rozmarzeniu wraca myślami do lagru, gdzie „w pewnym sensie bardziej czyste i prostsze było (…) życie”. Ostatecznie jednak odnajduje się we wcale niełatwej, nieobozowej rzeczywistości. Dodając sobie pewności, buńczucznie oznajmia: nie ma takiego absurdu, którego nie moglibyśmy w sposób naturalny przeżyć, a na mojej drodze, już teraz to wiem, czeka na mnie, niby jakaś nieunikniona pułapka, szczęście. Z tej perspektywy (choć modalność tej, chyba tylko pozornie optymistycznej, wypowiedzi nie jest absolutnie oczywista), istotnie: można „opowiedzieć o szczęściu obozów koncentracyjnych”.


Imre Kertész: Los utracony. Przełożyła Krystyna Pisarska. Warszawa 2002, Wydawnictwo WAB., ss. 270.