Bohdan Zadura: Pulsujące źródło

Spis treści numeru 1-2/2003

Pulsujące źródło

 

To jest książka do czytania, z obrazkami, bo są w niej obrazki. Tak, są, są. Chociaż nie ma w niej ilustracji. Książka z obrazkami, a poważna. Poważna to znaczy serio. Serio to znaczy zrównoważona – nie histeryczna, nie buntownicza, nie egzaltowana i nie naiwna. Na czym to zrównoważenie polega, najlepiej może widać w wierszu Kto się tu liczy? Po takim tytule następuje nie, co się liczy, a co jest. Po tytule Kto się tu liczy? następuje wyliczanka. Jest Warszawa, Kraków, prowincja (sezonowy pępek świata – więc jednak coś z liczenia się w sensie znaczenia) nowi barbarzyńcy, starzy znajomi – bz. – bez zmian. Jest jakiś B.Z. od kilkunastu miesięcy – a jak przed nim są starzy znajomi to być może autor Starych znajomych? – setka najzdolniejszych z jednego pokolenia, donośne głosy i nagłośnione nazwiska, co pozwala przypuszczać, że to nie to samo. Różne szkoły. Koniec wyliczanki – zaczyna się opis: ściany mają uszy, ludzie języki, spryt często bardzo długie nogi. Ścieżki szybkiego druku nie zawsze wiodą przez redakcyjne biurko. Więc przez co? To nie jest dopowiedziane, dopowiedz sobie na własną odpowiedzialność ten „rym znaczeniowy” – biurko – łóżko. Są – doctus i są kaskader – (coś tu się dzieje z językiem, nie jest doctus i jest kaskader, a są), wschodzący i świeżo zeszli. Śmierć jest formą reklamy. To wszystko.

Mechanizm funkcjonowania poetyckiego rynku, targ – z targowym zamieszaniem, gwarem, przekrzykiwaniem się, tłokiem (setka najzdolniejszych z jednego pokolenia, więc i jacyś mniej zdolni też muszą się kręcić, a tych pokoleń ze trzy, gdy zaś uwzględnić kreatywną moc krytyki, to pewnie i więcej). O jaką poezję w tym wszystkim może chodzić? A czy ktoś tu mówi o poezji? To raczej gra układów, chwilowych koniunktur, usług wzajemnych czy wymiany barterowej, opis mechanizmów, którym przygląda się oko bystre, znające się na rzeczy, opatrzone z tym, czemu się przygląda. Beznamiętne, zdaje się, nie dające się nabrać, nie ulegające złudzeniom, skoro zauważa i to, że śmierć jest formą reklamy. To wszystko – po takiej wiedzy jakież wybawienie? I kiedy czytając myślimy sobie, że „To wszystko” znaczy tyle, co „tylko do tego się wszystko sprowadza”, następuje ciąg dalszy, zupełny – to znaczy o 180 stopni – zwrot: To wszystko

jest do zapomnienia
kiedy się czyta
wiersz

Wbrew pozorom – czy może wbrew pierwszemu wrażeniu – to nie jest wiersz autotematyczny. To nie jest, nieprawdaż, wcale wiersz o pisaniu wiersza, to jest wiersz o czytaniu. O nieautentyczności, w której jest miejsce na autentyczność przeżycia.

Wiersze o literaturze – przy literaturze – to jeden z wątków tego tomu – Zloty, gwiazdy, sympozja, Dwa serca, Anatomia wiersza, Matki odchodzą – w każdym z nich punktem wyjścia jest obserwacja, punktem dojścia – konstatacja? W każdym są co najmniej dwa plany, każdy zatrudnia – czy wykorzystuje – język na dwóch płaszczyznach – im więcej gwiazd / tym mniej autentyczne niebo to cały pierwszy, drugi oparty jest na frazeologizmach: „mieć serce do czegoś” i „mieć serce w gardle”, co daje tytułowe „dwa serca” – wszystko się zgadza, wieloznaczność – w poezji im więcej znaczeń tym lepiej – jest tu przyjazna czytającemu. Żadnego szalbierstwa. Właściwie to nawet taki mały heroizm trwania przy wartościach wbrew otoczeniu, ze świadomością, że jest to postawa anachroniczna, wbrew wszystkiemu, bo „koledzy z redakcji” rechocą / z namiętnego czytelnika // który się stara znaleźć między wersami / pulsujące źródło.

Analityczność spojrzenia cechuje też wiersze, które można by nazwać z braku lepszego określenia – społecznymi. Napisało mi się to z pełnym przekonaniem, ale kiedy sięgam znów do już po przykłady, zaczyna być z tym pewien kłopot. Długą drogę wzruszeń (skądinąd najdłuższy i jedyny długi, 40 wersowy wiersz w tym tomie) równie dobrze można by zaliczyć do wymienionej wcześniej grupy – to jakby opis czy zapis próby jakiegoś podniosłego spektaklu, który będzie chwytał za gardła i serca widzów, budząc głębokie uczucia estetyczne i patriotyczne, tymczasem oglądany od kuchni jest litanią połajanek, których reżyser widowiska nie szczędzi aktorom czy raczej statystom „kurwa obudź się wreszcie / dawaj Beethovena”, „koledzy z obsługi planu / flaga jak najwyżej”, „i w tym miejscu lecisz / z hymnem”, „skupcie się dzieci / równo dumnie / bo nie skończymy do obiadu”. Celebracja rozczarowań z jej przekonującą pointą: „nie każdy może mieć pomnik / ale każdy pomnik może mieć // swojego wandala”? Rozchylone w górze palce? („pierwsze promienie / słońca wolności // i ta nasza / proca”)? Znak zwycięstwa, jak się zdaje, potraktowany tu został dość ironicznie, by nie powiedzieć, że z politowaniem („ta nasza” chciałoby się dopowiedzieć „pożal się Boże”), w przeciwieństwie do innego, najkrótszego wiersza tomu zatytułowanego V „jej ud”. Jeśli wiersze społeczne to takie, które odnoszą się do wzorców zachowań, stereotypów narzucanych przez obyczajowość, kulturę masową, do realiów współczesności, pędu do sukcesu, to można tu wymienić Proszę o wsparcie, Supermarket, Na początku nowej drogi, Kobiety zawsze tego chciały, Boginię zwycięstwa (wytwór przemysłu kosmetycznego: w lipidowym płaszczu, z tarczą ceramidów) czy nawet Dziś do ciebie przyjść nie mogę ze świetną metaforą „partyzantka w lesie stałych związków” albo Marcową noc („nauka chrześcijańska odmawia / zwierzętom nieśmiertelnej duszy / którą tak bez wyjątku obdarza człowieka”).

Powiedzieć, że jest to poezja pozbawiona emocji to minąć się z prawdą, powiedzieć, że emocje w niej przefiltrowane są przez umysł – to już chyba być blisko prawdy. W jakiejś mierze jest to poezja intelektualna, dostarczająca satysfakcji myśli. Jednym z najmocniejszych środków wyrazu w już jest paradoks w najrozmaitszych odmianach – językowej, emocjonalnej, sytuacyjnej. Jak w znakomitym wierszu Ślub:

powiedziałam „tak”

i zorientowałam się
że jestem druhną

To też część prawdy, bo pojawiają się w już wiersze, gdzie nie zabawa wieloznacznością, gry językowe, metajęzykowa refleksja (Zwrot: odniosłam / klęskę) – przepraszam za słowo refleksja – się liczy, wiersze, w których nie ma miejsca na ironię, wiersze, które można by nazwać obrazkami, którym można by nawet miana wiersza odmówić, bo co to za wiersz, który z kilku słów się składa, ale które też można nazwać ekstatycznymi. Skąd pochodzi moja radość z nieba // nad żółtą rzeką rzepaku.

O wierszu Kto tu się liczy? warto pamiętać, gdy się czyta ostatni wiersz tomu już – bardziej autotematyczny, bo o pisaniu – choć to nie musi być pisanie wiersza, to może być pisanie jakiekolwiek – mowa już w drugim wersie:

nie ma cudów
nic już dzisiaj nie napiszę

Gdybym sądził po sobie, to byłbym pewny, że to jakiś inny rodzaj pisania, użytkowego, pisanie jakiegoś artykułu, recenzji, no może prozy. „nie ma cudów” z pierwszej linijki powiedziane jest lekko, zwyczajnie, niezobowiązująco, kolokwialnie i cały ten pierwszy dwuwiersz właściwie zarysowywuje sytuację całkowicie banalną.

ale wystarczy
gest w otwarte drzwi balkonu

i z garści pszenicy w samym środku grudnia
wyrastają wróble

Nie ma cudów, a oto dzieje się cud, w pewien sposób ten wiersz sam jest cudem, cudem przemiany ziaren w ptaki, czymś, co da się wytłumaczyć, ale zanim się zacznie tłumaczyć, uderza sugestywnością i momentalnością dziania się. Czytając ten wiersz zapomina się o tym wszystkim, co zostało opisane w wierszu Kto się tu liczy?, zapomina się także o tym, jak sam ten wiersz jest zrobiony, o tym, że nie ma w nim słowa ziarno, a wróble wyrastają z „garści pszenicy”.


Magdalena Jankowska: już. Wydawnictwo LMG, Lublin 2002, ss. 84, nlb. 2.