Siostry
W dzisiejszych czasach być niezamężną kobietą w dużym mieście nie jest żadną tragedią. Ale gdy w małym polskim miasteczku Żyd miał trzy córki i żadna nie wyszła za mąż – to było nieszczęście i wstyd.
Ten ojciec, o którym chcę opowiedzieć, za młodu handlował ziarnem, a potem pracował jako piekarz. Był bogaty, miał piękny dom. Potrafił przeczytać rozdział z Miszny1, a nawet kawałek Gemary2. Był to Żyd mądry, spokojny, uczciwy, jego żona była kobietą prostą, choć nie prostaczką. Mieli dwie córki – wysokie, czarnowłose, o ciemnej karnacji i czarnych, ognistych oczach. Obie mądre, choć starsza była mądrzejsza. Posiadała taki rodzaj mądrości, który zamiast pomagać człowiekowi, szkodzi mu.
Starszą będę nazywać Chaną, a młodszą Rywką. Gdy je poznałem, obie były już po czterdziestce. W mieście mojego dziadka kobiety nie używały kosmetyków ani nie farbowały włosów. Kobieta po czterdziestce wyglądała na osobę w średnim wieku. Staropanieństwo wisiało nad obiema siostrami jak klątwa. Nawet gdyby były ślepe i nieme, a na dodatek garbate, nikt by im tak nie współczuł. Kiedy wychodziły na ulicę, dziewczęta i chłopcy podbiegali do okien, by na nie popatrzeć, jakby pochodziły z obcego miasta.
Ciekawość, jaką wzbudzały, brała się stąd, że były dla wszystkich zagadką. Dlaczego dwie dziewczyny – niebrzydkie, niegłupie, z posagiem i z domem – wpędziły się w takie kłopoty, narażając na hańbę i szyderstwo? Wszyscy zadawali sobie to pytanie, lecz nikt nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Kobiety mówiły, że chyba musiał je przekląć jakiś cadyk. Lecz za co? Inni twierdzili, że rzucono na nie urok, ale dlaczego akurat na nie?
Miałem wstęp do tego domu, bo ojciec dziewczyn był krewnym jakiegoś mojego krewnego czy też, jak to się mówi, byliśmy spokrewnieni przez małżeństwo. Chana i Rywka przychodziły do naszego domu, do mojej mamy. Mimo iż bardzo starano się nie mówić o tych sprawach, za każdym razem rozmowa schodziła jednak na temat zamążpójścia. Przy każdej okazji życzono pannom, by trafiły na odpowiednią partię. Od czasu do czasu moja ciotka Jentl traciła cierpliwość i nazywała rzecz po imieniu.
– Co z wami? – pytała. – Kiedy będziemy tłuc talerze na waszym ślubie? Czy doczekam tej chwili, kiedy skosztuję weselnego piernika? Jesteście piękne, wysokie, powabne. Mężczyzna, który was dostanie, będzie szczęśliwy. Na co czekacie? Ile można czekać i przebierać? Mogłybyście już mieć dorosłe dzieci, biada mi na starość.
– Nie tylko dzieci, ale i wnuki – odpowiadała Chana.
– No, ale jeszcze nie jest za późno, nigdy nie jest za późno – twierdziła moja ciotka.
– Świat ma na to odpowiednie przysłowie: „Całą noc się módl, a godzinę śpij”…
– My już do grobu zabierzemy nasze siwe warkocze – odrzekła Chana w imieniu swoim i siostry.
– Ale dlaczego? Dlaczego?
Chana zrobiła taką minę, jakby skosztowała czegoś kwaśnego. Rozmowa ta była jej nie w smak. Wyczytałem z jej twarzy, że sama nie wie, dlaczego. Jakaś moc, potężniejsza od człowieka i jego woli, kazała jej postępować tak, a nie inaczej. Lecz jednocześnie musiała wyjaśnić motywy swojego zachowania. Odpowiedziała więc:
– Wierzcie, nie chciałyśmy zostać starymi pannami. Po prostu nie udało się.
– Dlaczego innym się udaje, a wam nie? Przecież zarzucano was propozycjami.
– Jakimi propozycjami? Ci, których chciałam, nie chcieli mnie, a ci, którzy mnie wybrali, nie nadawali się do niczego. Czy to miłe iść do ślubu z mężczyzną, który ci się nie podoba? Ja, gdy ktoś nie przypadnie mi do serca, nie mogę znieść jego oddechu, a co tu dopiero mówić o życiu pod jednym dachem? Nie potrafię. Mdli mnie aż do obrzydzenia. Lepiej być osobą samotną, niż żyć w ten sposób.
Przez chwilę było cicho, wydawało się, że Chana ma rację, lecz wkrótce ciotka Jentl znów rozpuściła język.
– Czyżby w całym mieście i w całej okolicy nie było człowieka, który by ci się spodobał? Jak to jest, każda wyszukuje sobie męża, tylko akurat ty, Chane, nie znalazłaś? Kogo chcesz? Cesarza?
– Nie cesarza, lecz człowieka inteligentnego. Nie jakiegoś nieudacznika – odrzekła Chana głębokim głosem, poważnie.
– Takie już mam szczęście. Narzeczeni, których mi swatano, nie nadawali się dla żadnej innej dziewczyny. Jeden głupi, drugi łamaga, trzeci zaś w ogóle niepodobny do człowieka. Ani razu nie miałam szczęścia znaleźć kogoś, kto przypadłby mi do serca. A znowu kłaść się na łoże boleści ze zdrową głową też nie jest dobrym rozwiązaniem. Męża trzeba kochać!…
– Kochać, szmochać!… Wychodzi się za mąż i gotowe. Miłość – przychodzi, gdy się jest we dwoje.
– Nie, nie w moim przypadku. Nie mogłabym spędzić życia pod jednym dachem z kimś, do kogo odczuwałabym niechęć.
– No, a co z tobą, Rywko?
Rywka skrzywiła się jak od gorzkiego lekarstwa. Odpowiedziała:
– Czy widzieliście kiedy, by najpierw serwowano cymes, a dopiero potem mięso? Najpierw wychodzi za mąż starsza córka, a dopiero potem młodsza. Jak długo ona jest panną, ja nie mogę zostać żoną.
– Możesz, możesz. Oczywiście lepiej, gdy wszystko idzie zgodnie z koleją rzeczy – stwierdziła moja ciotka Jentl. – Ale mimo wszystko nie jest takim strasznym grzechem, gdy najpierw wychodzi za mąż młodsza. To się zdarza w każdym mieście. Przydarzyło się też mojej własnej siostrze. Z powodu takich rzeczy żydowska córka nie może zostać starą panną.
– Nie mogłam! – odrzekła Rywka.
– To tylko wymówka.
– Powiem wam prawdę – wyrwało się Rywce. – I mnie nie zaproponowano żadnego ludzkiego związku. Uchowaj Boże, jeden prostak większy od drugiego. Ostatnimi laty dostajemy propozycje jedynie od starych Żydów, wdowców, rozwodników. Przychodzi Żyd, który mógłby być moim ojcem – ubranie niechlujne, dom pełen dzieci, broda większa od niego samego – i chce jednego: bądź służącą jego dzieci. A co ja będę z tego miała? Nikt nie kocha macochy, choćby była najlepsza. Czy mi się spieszy do takich problemów? Przynajmniej nikt w domu mnie nie przeklina, z godnością zarabiam na swój kawałek chleba.
Tak mówiła Rywka. Chciało mi się płakać. Biedna miała rację. Na swoje nieszczęście obie panny obdarzone były dobrym smakiem. Padły ofiarą tęsknoty za prawdziwą miłością.
Im były starsze, tym mniejsza była szansa, że kogoś pokochają. Już nie było dla nich kawalerów. Swatano im starych Żydów o siwych brodach, z dziećmi, wnukami. Każdy z tych prostych Żydów miał przezwisko: Abram Wół, Arcze Głąb, Jankiel Chwalipięta, Mordchele Pluskwa. Kobieta, która wyszłaby za jednego z nich, stałaby się panią Wołową, Głąbiną, Chwalipięciną, Pluskwiną… A na dodatek w parze z biedą i brudem szedłby wstyd i szyderstwo.
W domu ojca Chana i Rywka zachowywały się zgodnie ze swoimi upodobaniami. Każda miała swój pokój. Utrzymywały porządek i czystość. Mawiano, że u nich można jadać z podłogi. Ich pościel lśniła, a dom przyozdobiony był kwiatami w doniczkach, rozmaitymi drobiazgami i bibelotami. Wszystko to nie przeszkadzało im dobrze pracować w piekarni. Obie miały nadzwyczajne zdrowie i męską krzepę. Miesiły ciasto, paliły w piecu, wsuwały do niego chleb i wyjmowały bochny. Ich wypieki miały szczególny smak. Zawsze były dobrze wypieczone i posypane kminkiem. Rozchwytywano je. Ojciec panien często siedział w domu nauki, studiując Misznę. Miał czerwoną twarz i białą okrągłą bródkę. Córki ubóstwiały go. Kto wie, czy to nie on był przyczyną ich staropanieństwa? Jeszcze wtedy nie znano Freuda w owym mieście…
Ojciec jakoś pogodził się z tym faktem albo po prostu stracił nadzieję. Nie leży w męskiej naturze powtarzanie w kółko tego samego. Natomiast stara matka lamentowała całymi dniami. Gdy byle cadyk przybył do miasta, już biegła do niego z kitlem3. Biegała również za swatami, dając im pieniądze i prezenty, aby broń Boże nie zapomnieli o jej córkach. Był taki czas, kiedy wydawało się, że dojdzie do małżeństwa. Chana mówiła, że weźmie ślub nawet z ulicznym żebrakiem, aby już nie słuchać gderania matki. W mieście zapanowała konsternacja, chłopcy szykowali się, by zmienić zaręczyny albo wesele w komedię. Jednak w ostatniej chwili Chanie zrobiło się przykro. Rzekła:
– Już raczej wezmę ślub z aniołem śmierci…
Lecz aniołowi śmierci nie było spieszno. Panny nawet nie posiwiały, nie miały także zmarszczek. Ich włosy cały czas były czarne jak smoła, a twarze gładkie, tryskające energią. Mimo ciężkiej pracy wciąż brały na siebie nowe obowiązki. Cięły i rąbały drzewo, szorowały, prały, wycierały. Nawet komórki i spiżarnie w ich domu były czyste. W beczce na wodę obręcze lśniły jak srebro. Siostry zamawiały suknie u krawca, a także same szyły dla siebie. Nadawały się do wszystkiego. W ich domu stały ogromne kufry z wyprawą, a w nich pełno było wszystkiego. Obie miały w sobie dość sił i soków, by uszczęśliwić mężczyznę, lecz musiałby to być ktoś mądry, z charakterem, nie żaden rozmamłany ciamajda, niedojda, fajtłapa…
przełożyła z jidysz Magdalena Ruta
1 Miszna – część Talmudu zawierająca zebrane i zapisane przez rabina Judę w końcu II wieku główne przepisy prawa zwyczajowego ujęte w 63 traktaty.
2 Gemara – część Talmudu zawierająca komentarze do Miszny; została sformułowana w języku aramejskim.