Światło literatury – spotkanie z Mykołą Riabczukiem

„W poszukiwaniu Europy”
Spotkanie z Mykołą Riabczukiem – poetą, eseistą, socjologiem kultury

23 listopada 2016, godz. 18:00
Łazienki Królewskie w Warszawie, Pałac na Wyspie

Światło literatury
wstęp wolny


Fot. Sophie Kandaouroff

Fot. Sophie Kandaouroff

Zapraszamy na spotkanie z Mykołą Riabczukiem, poetą, eseistą i socjologiem kultury, które odbędzie się w ramach cyklu „Światło literatury”.

Sylwetkę autora przedstawi Bohdan Zadura. Usłyszymy ponadto teksty Mykoły Riabczuka w oryginale i tłumaczeniu na język polski, a w rozmowie – prowadzonej przez Bogusława Wróblewskiego z udziałem publiczności – poprosimy autora o sformułowanie diagnoz i prognoz dotyczących naszej części Europy.

 

 

Kim jest Mykoła Riabczuk? Kiedy myślę o ludziach, których spotkanie wpłynęło istotnie na moje życie, przychodzi mi na myśl właśnie on. Parę dni spędzonych w jego towarzystwie w Kijowie mroźną jesienią 1989 roku zmieniło moje wyobrażenie o Ukrainie i jej literaturze, skruszyło stereotypy, wyleczyło z poczucia wyższości, sprawiło, że moja przygoda translatorska z tą literaturą nie skończyła się na wierszach Dmytra Pawłyczki.

Mykoła urodził się w Łucku w 1953 roku, w 1977 jako inżynier elektromechanik ukończył zaocznie studia na Politechnice Lwowskiej (w 1973 został z nich wyrzucony za publikacje w drugoobiegowym almanachu „Skrzynia”), zaś w 1988 (też zaocznie, bo w 1979 poproszono go, żeby znów przerwał studia) moskiewski Instytut Literacki im. Maksyma Gorkiego. W latach 70. był animatorem nieoficjalnego życia kulturalnego we Lwowie. Imał się różnych zajęć, budował kolej, był oświetleniowcem w teatrze i pracownikiem pionu technicznego w szpitalu dziecięcym.

Do czasów pierestrojki publikował w samwydawie – to ukraiński odpowiednik rosyjskiego samizdatu. W 1985 wydał tom szkiców krytycznoliterackich Potrzeba słowa, w 1988 tom wierszy Zima we Lwowie (fraza „wiersze zawsze są wolne” z pomieszczonego tam poematu Prostolinijne wiersze posłużyła mi za tytuł opublikowanej w 2004 antologii współczesnej poezji ukraińskiej, której wydanie przypadkiem zbiegło się z pomarańczową rewolucją), a w 2002 tom „eksperymentalnych” opowiadań Gdziekolwiek, tylko nie tu, cieszących się sławą już znacznie wcześniej. Bywa nazywany ojcem chrzestnym Jurija Andruchowycza, Ołeksandra Irwancia i szeregu innych młodych pisarzy debiutujących na przełomie lat 80. i 90. Był niezwykle ważną postacią dla całej nowej literatury ukraińskiej; pięknie o tym pisze Wiktor Neborak w jednym z rozdziałów swej książki Wprowadzenie do Bu-Ba-Bu, zatytułowanym W poszukiwaniu guru. Riabczuk. Pozwolę sobie przytoczyć fragment:

„W dalszym ciągu chodziłem na Kawaleryjską, rozmijając się z Jurijem Andruchowyczem i Petrem Medianką, choć Petro twierdzi, że poznał się ze mną w mieszkaniu Riabczuka. Za każdym razem dostawałem potężną pakę wszelakiej literatury, wymienię dla przykładu kilka nazwisk – Bachtin, Łotman, wczesny Walery Szewczuk, Ballady codzienności Dracza, tom opowiadań młodych pisarzy estońskich, Hermann Hesse, Blaise Cendrars, Faulkner, Zerow itd. Mykoła pokazywał mi rzadkie publikacje Kałyncia i Chołodnego, bachmacką gazetę miejską z literacką stroną Wołodymyra Kaszki, dawał poczytać trochę siebie samego. Jego poezja wydawała się dziwnie spokojna, rozważna i umiarkowana, utkana z najrozmaitszych aluzji kulturowych (mam na myśli przede wszystkim cykl Zima we Lwowie), a opowiadania po prostu wprawiały mnie w zachwyt. Każde z nich było poświęcone postaci jakiegoś marginalnego typa, sytuacja rozwijała się w kierunku jego ostatecznego krachu i nad tym wszystkim unosił się nieobecny uśmieszek czy to Buddy, czy to Kota z Cheshire”1.

Swój częściowy rozbrat z literaturą czystą i swój transfer do rejestrów nauki i publicystyki społeczno-politycznej Mykoła Riabczuk tłumaczy tym, że nowa rzeczywistość uświadomiła mu jego pisarskie ograniczenia. Pierwsza podróż do Stanów w 1990 roku i spotkanie z profesorem Romanem Szporlukiem na uniwersytecie w Michigan odkryło przed nim uroki politologii i kulturologii. „Zaakceptowałem więc rolę rzemieślnika. Rzemieślnik też ma swój etos i swoją fachową dumę. Nie mam talentu Mozarta, więc pozostała mi rola Salieriego. Tyle, że bez jego rzekomej zazdrości” – oświadczył z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru w rozmowie opublikowanej przed dwoma laty na stronie internetowej Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”, której jury jest przewodniczącym2. Zagadnięty kiedyś przeze mnie o wiersze nawiązał do swojej żony, świetnej poetki Natałki Biłocerkiweć i odpowiedział pytaniem, czy wyobrażam sobie dwoje poetów mieszkających pod jednym dachem.

Błyskotliwy, rzetelny, uczciwy intelektualnie, pracowity, towarzyski i dowcipny, nie ma też przesadnych złudzeń co do efektywności wysiłku podejmowanego przez ludzi pióra i skuteczności robienia czegokolwiek dla Ukrainy – nie przypadkiem książka przypominająca jego szkice krytyczno-literackie z lat 90., która ukazała się przed kilkoma miesiącami, przywołuje w tytule Syzyfa (Syzyf i kamienie). Sam mówi, że jest to raczej Syzyf Camusa niż starożytnych Greków. Bezowocność wysiłku nie wyklucza, a nawet raczej zakłada tego wysiłku trwałość – to chyba pocieszające w czasach, gdy góra, na którą Syzyf próbuje wtoczyć swój kamień, może na naszych oczach rozsypać się w proch.

Niezależnie od tego, w jakim stopniu iluzoryczny okaże się świat, do którego przywykliśmy przez ostatnie ćwierć wieku, i czy sami tu, po zachodniej stronie ogrodzenia dzielącego Europę, go nie zadepczemy butami, nie powyrywamy z korzeniami roślin i nie powycinamy drzew, możemy być pewni, że nie straci sensu i znaczenia opis tego świata zawarty w książce Mykoły Riabczuka Ogród Metternicha (Wydawnictwo KEW, 2010 r.). To trzecia z książek Riabczuka, które wyszły po polsku, po Od Małorosji do Ukrainy (Universitas, 2002 r.) i Dwóch Ukrainach (Wydawnictwo KEW, 2004 r.), a przed najnowszą Ukraina. Syndrom postkolonialny (KEW 2015). Na Ukrainie było ich więcej. Same ich tytuły (podaję je w przekładzie na język polski) określają obszar zainteresowań Riabczuka: Dylematy ukraińskiego Fausta: społeczeństwo obywatelskie i rozbudowa państwa (2000), Strefa wyobcowania: ukraińska oligarchia między Wschodem i Zachodem (2004), W łóżku ze słoniem – asymetryczne relacje ukraińsko-rosyjskie: aspekt kulturowy (2006), Czwarta wolność – swobodny przepływ ludzi między Ukrainą i Unią Europejską (2006), Ulubiony pistolet pani Simpson: kronika pomarańczowej porażki (2009), Od „chaosu” do „stabilności”: kronika konsolidacji autorytarnej (2012), Syndrom postkolonialny: spostrzeżenia (2011) czy rozdział Rosyjski Robinson i ukraiński Piętaszek w publikacji zbiorowej Tam, wewnątrz. Praktyki wewnętrznej kolonizacji w kulturalnej historii Rosji (2012).

Rozbrat Riabczuka z literaturą piękną na szczęście okazał się tylko częściowy, przestał pisać wiersze i prozę fikcjonalną, ale pozostał znakomitym eseistą. Nie waham się tego odnieść również do tego, co po ukraińsku nosi miano „kołonki”, a po polsku jest felietonem.

Kto chce zrozumieć Ukrainę i świat, który nas otacza, powinien czytać Riabczuka, choć dzisiaj może to być dla nas lektura tyleż pouczająca, co i bolesna. Ale na pewno nie odbierająca nadziei ani Polakom, ani Ukraińcom: „Wiem, że Polacy, jak wszystkie narody, są bardzo różni. I że większość ma raczej ambiwalentny stosunek wobec Ukraińców. Ale są otwarci na dialog – czego nie widzę niestety po stronie rosyjskiej. Z Polakami mamy przynajmniej zgodę na niezgodę. Z Rosjanami – nie.” – mówi Riabczuk we wspomnianym wywiadzie.

Użyłem określenia „zrozumieć świat” i przyszedł mi na myśl Wiktor Osiatyński, który tak właśnie zatytułował kiedyś zbiory wywiadów z uczonymi amerykańskimi i radzieckimi – uświadomiłem sobie, że ci dwaj intelektualiści są ludźmi podobnego formatu, chociaż dorobek Riabczuka i jego stosunek do Europy skłania najpierw do porównań z Juliuszem Mieroszewskim, publicystą formującym światopogląd paryskiej „Kultury” w kwestiach międzynarodowych.

Zacząłem od wątku osobistego i takim zakończę. Mykoła Riabczuk był pierwszym Ukraińcem, który zaprosił mnie do domu, przypominam, to była jesień 89 roku. W jego mieszkaniu przy Zańkowieckiej przez przypadek poznałem Jurija Andruchowycza, o którym wtedy nie wiedziałem nic. Przyszłość Polski jako kraju członkowskiego Unii Europejskiej mieściła się wówczas w sferze mglistych nadziei, państwowość Ukrainy była już na wyciągnięcie ręki. W 1989 Europa w jakiejś mierze dla nas była ziemią obiecaną. Słowo Europejczyk symbolizowało wartości, które wydawały się niepodważalne, nie do pomyślenia wówczas było, że można by to słowo traktować jak wyzwisko. O północy Mykoła odprowadził mnie na Chreszczatyk. Nic już nie jeździło. Gdy pokazała się wojskowa karetka, machnął. Zatrzymała się. Za dwa ruble zawiozła mnie do hotelu „Łabędź”. Siedząc z tyłu, obok pustych noszy, myślałem, że Mykoła jest bardziej obywatelem Europy niż ja.

Bohdan Zadura

1 Віктор Неборак,Введення у Бу Ба Бу (хронопис кінця тисячоліття). Wydanie drugie, poprawione i rozszerzone, Agencja Literacka Piramida, Lwów 2003, s. 85 (przekład fragmentu – B.Z.).

2 Zob. Zgoda na niezgodę. Mykoła Riabczuk o Ukrainie i burzliwej młodości, https://www.wroclaw.pl/zgoda-na-niezgode, [18.04.2014].