Alina Kochańczyk. Spotkania z Piłsudskim

Spis treści numeru 4/2017

Spotkania z Piłsudskim

(…)

Sytuacja Stanisława Ignacego Witkiewicza była jeszcze bardziej dramatyczna niż braci Dąbrowskich, którzy – nawiasem mówiąc – mieli szczęście wyjść z wojny cało. Na czym ten dodatkowy problem polegał? Wynikał z faktu, że Witkiewicz ojciec był gorącym zwolennikiem – a nawet rzec można: wielbicielem – Piłsudskiego oraz jego koncepcji politycznej. Co więcej, równie gorącymi jak stary Witkiewicz zwolennikami Piłsudskiego byli także Żukowscy, czyli córka i zięć ciotki Anieli Jałowieckiej. Żukowski załatwiał bratankowi swojej teściowej protekcję, ale go nie szanował i miał o nim jak najgorsze zdanie. Tak naprawdę cała rodzina ciotki, łącznie z nią samą, miała o Witkacym złe zdanie i obciążała go winą za śmierć narzeczonej. Pomagali, protegowali, bo to krewniak, bo chcieli mu dać szansę dźwignięcia się z upadku moralnego. Witkiewicz otrzymaną szansę wykorzystał, ale inaczej niż początkowo zamierzył. Wykurował się z rany, do wojska jednak nie wrócił, wielokrotnie miał przedłużany urlop zdrowotny z powodu depresji i hemoroidów1. Czas rekonwalescencji spędzał w teatrze, galeriach, malował, poznawał awangardową sztukę, miał nawet wystawę swoich prac. Rosja była ówcześnie najważniejszym w Europie ośrodkiem sztuki awangardowej. Z powstałymi w tym kraju obrazami, z mnóstwem artystycznych wrażeń Witkiewicz wrócił do Polski w końcu 1918 roku, akurat na czas, by powitać zmartwychwstałą ojczyznę.

Rodzina ogromnie obawiała się, że Witkiewicz ojciec nie przeżyje wiadomości o wstąpieniu syna do carskiego wojska. Zmarł w Lovranie (w dzisiejszej Chorwacji) 5 września 1915 roku, w niespełna rok potem, jak jego potomek znalazł się w Pawłowskim Pułku. Czy dowiedział się o postępku syna i czy wiadomość ta zaważyła na jego życiu? Być może. Czy syn polemizował z ojcem na temat wartości ruchu strzeleckiego, a potem Legionów tak prowokacyjnie jak z Malinowskim, którego drażnił stwierdzeniami typu: „Strzelca zawsze uważałem za ładne samobójstwo”, aż ten zirytowany zareagował ostro i nazwał przyjaciela „snobem i kabotynem”? Mianem „Strzelca”, jak wiadomo, nazywano potocznie paramilitarne oddziały Związku Strzeleckiego, organizowane przez Piłsudskiego od 1910 roku, a po wybuchu wojny wcielone do Legionów. Witkacy od początku nie traktował Piłsudskiego serio i wyszydzał jego pomysły polityczne.

Być może owa postawa złośliwego lekceważenia w stosunku do brygadiera Piłsudskiego miała źródło w jakichś relacjach rodzinnych. Na ten trop naprowadza sam Witkacy, który w 1924 roku poskarżył się żonie: rodzina nasza nie jest dość klanowa, nie dba o sławę nazwiska, i jako negatywny przykład wymienił Piłsudskiego. W ocenach politycznych, które forsował w polemice z Malinowskim, Witkiewicz bardzo się pomylił, ale gdy stało się to oczywiste, ansa wobec Piłsudskiego tylko się pogłębiła. I bynajmniej nie z powodów ideowych, ale… osobistych. W 1927 roku Witkacemu udało się namówić kogoś, by podsunął marszałkowi regulamin firmy portretowej. Ponoć tekst tak rozbawił i zaintrygował Piłsudskiego, że zaproszenie z Belwederu nadeszło. Witkacy, który stale miał kłopoty finansowe, z pewnością liczył na spore zamówienie i jednocześnie na promocję swego malarstwa. Bez wątpienia jak najbardziej chciał nawiązać bliski kontakt z najwybitniejszą osobą w państwie. Niestety marszałek w naznaczonym na wizytę dniu nie był w nastroju, najpierw kazał na siebie długo czekać, a w końcu nie wyszedł do pozowania. Mocno uraził Witkacego. Zdarzenie to w tomiku swoich wspomnień z detalami opisał Michał Choromański, nie ukrywając zresztą, że owa wersja to groteskowy majak o „Witkacym w Belwederze”. W wielkim skrócie miało niby być tak: Piłsudski kazał na siebie kilka godzin czekać w sali, gdzie nie było na czym usiąść, wyszedł do gości po kilku godzinach, rozmawiał z Witkacym o rodzinnych koneksjach tak rozochocony, że nie dał krewniakowi dojść do słowa. Potem został wywołany, wyszedł i już nie wrócił, a wówczas Witkacy się upił i zaczął z marszałkową tak straszliwie obgadywać Becka, aż sam się tego przeraził. Choromański kończy opowieść następująco: Pamiętam jak dziś, gdy mi o tym opowiadał (Witkacy – przyp. A. K.) sterczała mu z nozdrzy watka z kokainą, z mego nosa wystawała watka również2. Choromański miał tak jak Witkacy zmysł groteskowego widzenia rzeczywistości, sprawne pióro i nie gorsze od niego poczucie humoru, więc gdyby nawet nie było napomknienia o „watce z kokainą”, to i tak nie można by mieć wątpliwości, że komiczny obrazek „Witkacy w Belwederze” jest mocno literacko podbarwioną przez obu pisarzy anegdotą. Wiele mówi o osobowości Witkacego, o Choromańskim, ale o Piłsudskim – zupełnie nic. I tylko to jedno jest w tej historii pewne: że teraz Piłsudski zlekceważył Witkacego. Postąpił tak bez złych intencji, a może z rozmysłem? Jeśli wiedział o wojowaniu Witkacego podczas wielkiej wojny i o tym, że Witkiewicz powołany do wojska w 1920 roku użył protekcji, by uzyskać zwolnienie ze służby czynnej3, to miał powody, by okazać swą pogardę. Wieść o tym nie musiała do marszałka dotrzeć, ale zważywszy na powiązania rodzinne, nie było to niemożliwe.

Kilka lat później Witkacy ponownie został zaproszony jako portrecista, tym razem do Sulejówka, i znowu liczył na sesję z marszałkiem, ale zaszczyt pozowania uczyniła malarzowi tylko marszałkowa, wykonał też portrety obu córek. Do swej żony Witkiewicz napisał potem zrezygnowany, że portretu Piłsudskiego już nie wykona, ale i tak dobrze, że go z bliska widziałem. Tym razem marszałek dał się chociaż zobaczyć, dworek w Sulejówku i jego otoczenie to przestrzeń kameralna, może nawet odezwał się do Witkacego, lecz najwyraźniej nie dało się tego nazwać rozmową, bo wtedy inna byłaby treść przekazanej żonie informacji. To krótkie wysłane do niej zdanie, jak i rozbudowane fantazje o wizycie w Belwederze, zdradzają jak bardzo wtedy Witkacemu na spotkaniu z Piłsudskim zależało. Doznawszy zawodu, nawet i to, że znalazł się tak blisko pierwszej osoby w państwie, musiał smętnie uznać za jakiś mały sukces. „Miał on pewien respekt do władzy” – zdradził Choromański. No cóż, gdyby Witkiewicz wstąpił w swoim czasie do Legionów zamiast do carskiego wojska, miałby wiele okazji, aby brygadiera, który zawsze był blisko żołnierzy, oglądać, a nawet z nim porozmawiać. Tylko że gdyby tak postąpił, poniósłby ogromną stratę jako artysta. A literatów w Legionach było niemało, m.in. Andrzej Strug, Edward Słoński, Adolf Nowaczyński, Juliusz Kaden-Bandrowski, Ludwik Morstin, Władysław Broniewski. Do Legionów wstąpili nawet „starzy” – Wacław Sieroszewski i Stefan Żeromski. Tego ostatniego Witkacy w tamtym czasie, kiedy z Legionów się podśmiewał, osądził: „genialny artysta z fałszywą ideologią”.

(…)

Zajrzyjmy teraz do dzienników Marii Dąbrowskiej i Zofii Nałkowskiej, dokumentów dla omawianego tematu tym bardziej istotnych, że obie autorki były żonami oficerów piłsudczyków. Jakie wrażenie odniosły podczas spotkań z Piłsudskim?

Dąbrowska – w przeciwieństwie do Nałkowskiej – od początku wojny tak jak i jej mąż zaangażowana była w patriotyczną pracę dla komendanta. Wykonała wiele zadań, ale przedmiotem mojej uwagi będzie tylko jedno z szeregu powierzanych pisarce zleceń. W styczniu 1916 roku Dąbrowska oddelegowana została do pracy w Lublinie w związku z projektowaną tam rozbudową placówki I Brygady. Redagowała m.in. z Jerzym Kuncewiczem pismo „Polska Ludowa”, pisała też do „Sprawy Polskiej”, a wszystko to pod okiem uważnej cenzury „cesarsko-królewskich patriotów polskich”. Ponadto w bibliotece Łopacińskiego pracowała nad dwoma zleconymi sobie publikacjami książkowymi – nad popularną historią Polski i nad książką o Polsce współczesnej. Roboty miała sporo, ale też finansowo stała nieźle i ten wielomiesięczny pobyt w Lublinie był właściwie przyjemny. To, co się wówczas działo, absorbowało Dąbrowską bardziej niż notowanie zdarzeń na bieżąco, jednak w 1943 roku, świadoma, jak ważne rzeczy nie zostały w dzienniku utrwalone, wprowadziła do niego obszerne uzupełnienia. Sporo uwagi poświęciła samemu miastu, warto tu przywołać choćby tylko ułamki tych obserwacji i wrażeń.

W Lublinie nie było już Rosjan, do miasta wkroczyli Austriacy, a z nimi – I Brygada, co pobudziło silnie nastroje niepodległościowe. Dąbrowska zanotowała: usposobienie Lublina okazało się i gorąco patriotyczne, i na ogół gorąco „pierwszobrygadowe”, dodając – Lublin stał się na jakiś czas stolicą „roboty Piłsudskiego”. Z wyzwolonych terenów byłej Kongresówki Austriacy utworzyli gubernatorstwo, a Lublin uczynili jego stolicą. Dzięki temu miasto szybko nabrało charakteru „małego Wiednia”. Eleganckie sklepy, a w nich szykowne stroje, wytworne towarzystwo w restauracjach i kawiarniach, dobre zaopatrzenie w żywność i brak drożyzny, bujne życie publiczne, wykłady, odczyty – lubelskie życie w warunkach okupacji austriackiej było nie tylko znośne, ale wręcz atrakcyjne!

Podczas pobytu Dąbrowskiej w Lublinie Piłsudski gościł w mieście dwa razy. Pisarka znalazła się wtedy w najbliższym jego otoczeniu, uczestniczyła też w wydarzeniach nieoficjalnych. Przed pierwszą wizytą w siedzibie Komitetu Narodowego, która znajdowała się przy ulicy Namiestnikowskiej 8, „przy przecudnym kościele Wizytek”, Dąbrowska dekorowała salę wycinankowym fryzem, a potem z innymi paniami pełniły funkcję gospodyń przyjęcia. Osobiście podała gościowi kawę w ładnej staroświeckiej filiżance, którą na koniec podarowano mu w prezencie. W dzienniku poinformowała o tym w sposób krótki, właściwie reporterski.

Druga wizyta miała bardziej uroczysty charakter. Dąbrowska odczuwała jej wagę, czemu dała wyraz już w pierwszym zdaniu swojej notatki z 28 listopada 1916 roku: „dzień nad wszystkie inne pamiętny”. Tego dnia przybył do Lublina Józef Piłsudski. Oficjalnie delegacje lublinian witały go oraz oddziały 6. Pułku Ułanów już na dworcu. Panie z Ligi Kobiet rozdały żołnierzom papierosy, słodycze i jabłka. O ósmej rano mieszkańcy mieli okazję obejrzeć wojsko maszerujące od dworca przez Krakowskie Przedmieście na kwatery w Nałęczowie. Piłsudski był już w tym czasie w hotelu Victoria. Na czele kolumny jechało austriackie dowództwo, mieszkańcy przyjęli je „zimno”. Kiedy pod Victorią przejeżdżało dowództwo polskie, na udekorowany dywanami i sztandarami balkon wyszedł Piłsudski. Dąbrowska i inni zgromadzeni doznawali głębokiego wzruszenia, widząc, jak maszerujący żołnierze oddają honory wojskowe stojącemu na balkonie komendantowi.

O osiemnastej w prywatnym domu doktorostwa Staniszewskich przy ulicy Szpitalnej 9 zorganizowano dla Piłsudskiego poczęstunek. Podwieczorek przygotowano standardowy: ciasto, owoce, wino, kawę i herbatę. Na tę prywatną uroczystość zaproszonych zostało około 20 osób, w tym Dąbrowska. Komendant przyszedł punktualnie, ubrany był okropnie w swojej przemiłej zresztą szarej kurtce, do tego wdział czarne długie austriackie spodnie wizytowe. Strój nie zachwycił, ale ogólne wrażenie było niezwykle pozytywne. Wrażliwa na męską urodę Dąbrowska zanotowała: pełny czar w sposobie bycia, pełny imponującego piękna ze swą głową kamienną i niezwykłą. Atmosfera wizyty była swobodna, Piłsudski wydawał się rozbawiony żartobliwymi anegdotkami, które mu serwowano. Po godzinie okazało się, że pod oknami domu zgromadziły się organizacje robotnicze, które chciały oddać hołd dowódcy. Dąbrowska, najwyraźniej świadoma ważności zdarzenia, zanotowała je z najdrobniejszymi szczegółami (w poniższym cytacie niektóre ze szczegółów zostały opuszczone, co sygnalizują nawiasy): Tłum był imponujący, caluteńka ulica od rogu Kołłątaja do rogu Gubernatorskiej szczelnie zapchana, głowa przy głowie, Piłsudski był bardzo przyjemny, kiedy się zatracił w pierwszej chwili. (…) zapytał: „więc co ja mam robić?” (…). Wszyscy wstali, Piłsudski nałożył czapkę i przeszedł do przedpokoju, chciał wyjść na ulicę, potem znów wrócił (…), myśmy z Ninką otworzyły właściwe okno. Ktoś zawołał: „Komendant”, a tłumem zebranych wstrząsnął okrzyk, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałam. Komendant wychylił się oknem i kłaniał się (mieszkanie na parterze). Powiedział tylko:Dziękuję, moi państwo, dziękuję. Nie będę mówić”. Widok był teatralny. Ten tłum pod oknem rozkołysany (…), w ciemnościach wieczoru łopocące sztandary, (…) wewnątrz jasnego salonu stoliki z ciastkami i winem (…) Ktoś narzucił Piłsudskiemu płaszcz na ramiona, ktoś oświetlił go podniesioną lampą4.

Co było dalej, streśćmy już w skrócie: kilku robotników pod oknem przemówiło, wyrażając gotowość pójścia za Piłsudskim, gdzie ich poprowadzi, i ufność, że to droga do niepodległej ojczyzny. Znowu rozległy się wiwaty, Piłsudski znowu dziękował. Wreszcie zebrani ze śpiewem Jeszcze Polska nie zginęła ruszyli pod pomnik Unii Lubelskiej. Okna zamknięto, ale zza szyb do pokoju zaglądały dzieci, a z drugiego pomieszczenia podglądały niezwykłego gościa krewne i znajome służących. Wszyscy mieli poczucie, że to, co się dzieje, nie jest zdarzeniem powszednim. Mimo to atmosfera była swobodna, potoczyła się sympatyczna rozmowa, Piłsudski rozweselił się jeszcze bardziej. Dąbrowska skonstatowała, że dowody zaufania, jakie przed chwilą otrzymał, w przeżywanych aktualnie ciężkich chwilach kolejnego legionowego kryzysu najwyraźniej były mu bardzo potrzebne. Teraz i komendant sypał anegdotkami i opowiadaniami z dziejów swojej brygady. Imponująca jest pamięć Dąbrowskiej – pewno nie wszystkie, ale kilka z opowiedzianych przez Piłsudskiego anegdotek, dosyć długich i dosyć skomplikowanych, wiernie przytoczyła. A oto jak najważniejsze wrażenie tego wieczoru spuentowała: Piłsudski jest towarzysko pełny wdzięku, prosty, i dowcipny. Kiedy się zapali, opowiada przepięknie i takim było jego opowiadanie o panice austriackich taborów i artylerii. Patrząc na niego i słuchając, myślałam, że nie jest to mąż stanu, ale poeta, romantyk i aktor, który swą wizję artystyczną świata rzucił na szalę wypadków5. Na koniec spotkania, jak zapamiętała Dąbrowska, pianista zagrał wariacje na temat Jeszcze jeden mazur dzisiaj i O mój rozmarynie, wreszcie – Etiudę rewolucyjną Szopena. Wszyscy rozeszli się o godzinie dwudziestej pierwszej.

Następnego dnia pod pomnikiem Unii Lubelskiej znów były płomienne mowy na cześć gościa, manifestacja młodzieży, wiec POW. Wieczorem z kolei gorąco przyjęto Piłsudskiego w teatrze. Wystawiano Horsztyńskiego, Dąbrowska była zdegustowana, że „grano ohydnie”, co zepsuło jej całą przyjemność z tego spotkania. Gość zajmował lożę na pierwszym piętrze, ubrany był tym razem po cywilnemu, gdyż z powodu żałoby po Franciszku Józefie wojskowi mieli zakaz bywania w teatrze (zakaz ten omijali – jak można zrozumieć – przebierając się w cywilne garnitury). W antrakcie wygłoszono z balkonu kolejną mowę do Piłsudskiego i znowu nastąpiła owacja.

Lublin pokazał się Dąbrowskiej jako miasto prawdziwie patriotyczne, potrafiące pięknie uczcić twórcę Legionów. Pod urokiem osobowości Piłsudskiego pozostawała bardzo długo.

W chwili zamachu majowego pisarka przeżywała żałobę po niedawnej nagłej śmierci męża i pewno dlatego pogubiła się w swojej ocenie tego, co działo się w Warszawie 12, 13 i 14 maja 1926 roku. Zrobiła bieżącą notkę, że mianowicie ta „rzecz” jest „przeraźliwa, ale zarazem wspaniała”, bo to rewolucja wojskowa o ideał moralny. Dokonał jej Piłsudski, za którym stanęło całe wojsko, cała ulica, cały dół społeczeństwa. (…) Wojciechowski i rząd Witosa zostały zmiecione. Na razie został postawiony postulat czysto moralny: nie wolno igrać z honorem żołnierza, rozkradać mienia narodu ani żyć pozorami na pokaz. (…) Zostały stworzone warunki do nowego życia. Ale co my, społeczeństwo, z nim zrobimy, Piłsudski nie może za nas zrobić wszystkiego6. W 1943 roku w tym miejscu dziennika Dąbrowska zamieściła istotną uwagę i przyznała, że ogromnie się pomyliła.

Ale jeszcze w 1928 roku dołożyła taki oto bezwzględnie pochlebny dla Piłsudskiego zapis, w którym była aluzja do jego krytyków: bardzo to pięknie być antymilitarystą, szlachetnym anarchistą albo surowym krytykiem wszystkiego, co niesie ze sobą państwo. Ale co byśmy też mówili, gdybyśmy życia swego nie czuli opartego dosyć bezpiecznie o te wzgardzone rzeczy. To nasz przywilej myśleć sobie, co chcemy, ale w zamian ktoś musiał wziąć ciężar urządzenia tych spraw. Wziął go Piłsudski7.

(…)

1 Wiele istotnych, nieznanych wcześniej faktów o pobycie Stanisława Ignacego Witkiewicza w Rosji przedstawił Janusz Degler w książce Witkacego portret wielokrotny (Warszawa 2009).

2 M. Choromański: Memuary. Poznań 1976, s. 67.

3 W 1920 roku podczas przygotowań do wojny z bolszewikami Kazimierz Sosnkowski, ówczesny minister spraw wojskowych, skierował na front nawet uczniów szkół oficerskich i podoficerskich. Witkacy, po wojnie światowej zweryfikowany jako oficer, także otrzymał powołanie do wojska. Tyle że teraz nie chciał walczyć. W tej sytuacji Maria Witkiewiczowa napisała do Kazimierza Sosnkowskiego, najbliższego współpracownika Piłsudskiego i dowódcy armii rezerwowej, list z prośbą o zwolnienie syna ze służby frontowej, powołując się m.in. na to, że jest on jedynym żywicielem rodziny. Kazimierz Sosnkowski – jakkolwiek znany był z tego, że nie uznawał protekcji – w tym przypadku prośbę Marii Witkiewiczowej spełnił. Zrobił to ze względu na żonę, Jadwigę de domo Żukowską, wnuczkę tej samej ciotki Anieli, która roztoczyła nad bratankiem opiekuńcze skrzydła w Petersburgu. Sosnkowski był oczywiście świadom pokrewieństwa pomiędzy swoją teściową – a więc i Witkacym – i komendantem. Mógł potem wspomnieć Piłsudskiemu, że pozytywnie załatwił sprawę jego rodziny.

4 M. Dąbrowska: Dzienniki 1914-1965. Pierwsze pełne wydanie w 13 tomach (bez opracowania edytorskiego). T. I, 1914-1925. Warszawa 2005, ss. 89-90.

5 M. Dąbrowska: Dzienniki 1914-1932, t. I. Warszawa 1988, s. 64.

6 Tamże, ss. 179-180.