Aleksandra Zińczuk. Wiersze

odnowa

Przyjdzie czas chłonięcia map, odpadających płatkami skurczonych
jezior, urywanych bladoniebieskich linii, rozsypujących się
otulin z trzeszczących wysypów małych krzyżyków, folwarcznych
rynien i kaplic, zalewających łąki niczym jaśmin
w zwiastunach przedlata.
Mapy nam zostaną, jedyne opowieści.
W końcu to nie my sprzątaliśmy ziemię pod Czarnobylem, powinniśmy
czuć się bezpieczni. Tylko patrzyliśmy na wynaturzenia noworodków Żywe mięso
zaskoczy nas po latach i rozkoszować się będziemy sobą. To już się dzieje.
W razie czego przełącz kanał, wyjdź
do lodówki.

 

Obce dzieciństwo

nie bierze odpowiedzialności za śmierć bezbronnych wróbli ulegających
ciszy. Każdy czekający na swoją kolej, rozchylając skrzydła na wysokich
dachach. To jest poza jego możliwością
wypowiedzenia. I dobrze, i nijak.

Któregoś dnia ktoś odnajdzie ptaki na strychu, ich szczotki starych
piórek tworzące przedziwny alfabet życia i śmierci, i nawet
się zasmuci, nie będzie mógł zapomnieć o tym widoku, jak o skarbach
chowanych kiedyś na dnie magicznego pudełka. Był wtedy
chłopcem z gęstą czupryną i też tracił zęby. I tam, i już, i wszędzie.
Tak to kiedyś było – wszędzie się mogło
być.

W pamięci ma braki, więc nawet przez sen składa równania w całość
z zaginionym czasem, który wymknął mu się po dniu,
który miał zapomnieć. Obawia się utraty pamięci
krótkotrwałej, bo jak przypadkiem
zapomni te drobne gesty: twarze, numery i podstawowe
nazwiska, to zgęstnieje jak wczorajsza resztka kawy. Dlatego przegląda się
w liniach papilarnych, identyfikuje się, żeby sprawdzić, czy on
to jeszcze on. Wszystko po to, by
porzucić

kuchenny kąt, a przecież kuchnia to dom. Stół:
i ojcu rybę jako miecz położy i krzesełko – przyda się na utrudzone nogi,
trzeba odnaleźć wczorajszy dzień. Skutecznie omija to, co powinien
już znaleźć. Oszukuje
samego siebie, że samo przyjdzie, że los przyniesie. Czysty z dziurką w brzuchu wkoło
kręci się.

 

Więcej wierszy w papierowym wydaniu „Akcentu”.