Ach, ten uczony to poeta
Chciałbym opowiedzieć o ważnych dla mnie ludziach i sprawach. (…) Chcę opowiedzieć, czym dla mnie są kapłaństwo, filozofia i poezja – deklaruje Alfred Marek Wierzbicki we Wstępie do obszernego zbioru, liczącego 65 różnych gatunkowo wypowiedzi z lat 2001-2021, który pod tytułem Między innymi o radości opublikowało właśnie Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium”. Artykuły prasowe, wspomnienia i polemiki, rozmowy, listy i oświadczenia, eseje i felietony, zapisy w dzienniku, homilie autor wybrał z wyraźną nieprzypadkowością – zapewne także dlatego, że książka ukazała się na jego 65 urodziny i na 40-lecie kapłaństwa.
W ten nie byle jaki, dojrzale jubileuszowy i zwieńczający wiele rzeczy czas ksiądz Alfred Marek wkroczył – jak pisze – z dużą dawką upokorzeń, przez jakie przeszedłem w ciągu ostatnich miesięcy, gdy toczyło się przeciwko mnie postępowanie dyscyplinarne wszczęte przez rektora KUL. Boleśnie przejrzałem na oczy, uświadomiwszy sobie, że w uczelni, z którą byłem związany przez kilka dekad jako student i pracownik, dokonuje się głęboka erozja debaty intelektualnej. (…) Zetknąłem się naprawdę z obrzydliwą przemocą instytucjonalną i pewnie zostałbym przez nią zmiażdżony, gdyby nie liczne protesty znaczących środowisk w kraju i za granicą (s. 6). Tak, doprawdy nie daje spokoju to, co stało się i dzieje się, skoro profesor KUL, szef Katedry Etyki, a więc na tym stanowisku następca Karola Wojtyły, dyrektor Instytutu Jana Pawła II KUL, katolicki kapłan i naukowiec goszczący na wielu uniwersytetach świata, prorektor Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Lublinie za czasów abp. Józefa Życińskiego, duszpasterz inteligencji i artystów – jest teraz tak sekowany i bezzasadnie poniżany przez swoją Alma Mater. Czyżby zbłądził do tego stopnia…? Nie, Komisja Dyscyplinarna KUL poszła po rozum do głowy i uniewinniła Wierzbickiego, ale gorycz i poczucie naruszenia godności pozostały, pozostało poczucie zagrożenia, niemalże fizycznego, w murach KUL, uczelni, która jeszcze nie tak dawno szczyciła się opinią uniwersytetu najbardziej liberalnego intelektualnie w Polsce, mimo że katolickiego.
Od bieżącego roku akademickiego profesor Wierzbicki wykłada etykę już nie na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II, a na lubelskim Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, zaproszony przez władze tej uczelni (wygrał konkurs na stosowne stanowisko), niegdyś stygmatyzowanej jako komunistyczna i powołana jako przeciwwaga dla KUL. Nie od rzeczy będzie też odnotować tę miłą okoliczność, że ksiądz Alfred Marek jest być może jedynym profesorem UMCS legitymizującym się arcybiskupim dobrym słowem na nową drogę naukowo-dydaktycznej misji, realizowanej po drugiej stronie ulicy Idziego Radziszewskiego. Oraz dodać, że już wcześniej UMCS zaprosił do prowadzenia wykładów z etyki ks. prof. Andrzeja Szostka (w latach 1992-1998 prorektora, a następnie do 2004 roku rektora KUL, pierwszego uczonego obdarzonego tytułem Professor Emeritus tej uczelni), co stało się po tym, jak w geście solidarności z ks. Wierzbickim zakończył on wszelką współpracę ze swym rodzimym uniwersytetem i wycofał się z funkcjonujących tam gremiów.
Jakże wyglądałby Lublin (dodajmy: także Polska, i nie tylko) bez tych duchownych, którzy nieustannie upominają się o poszanowanie osoby ludzkiej w konkretności i zawiłości jej egzystencji oraz w swoistości nacjonalnych i wszelkich innych zakorzenień, a także w świetle podejmowanych przez nią decyzji autonomicznych; bez tych księży, którzy troszczą się o wizję Kościoła otwartego w czasie kryzysu wiary i instytucji kościelnych (w tym roku do lubelskiego seminarium, jak słyszę, zgłosiło się… dwóch młodych ludzi) i upominają o dialog z poszukującymi, wątpiącymi, świeckimi i abnegatami. I to w momencie, kiedy doświadczamy zniewalających społecznie, opresyjnych nacisków ze strony dominujących dziś populistycznych środowisk politycznych, finansowych i popkulturowych; w epoce agresji wojennych, nieoczekiwanych zagrożeń zdrowotnych, ekologicznych, zachwiania porządku i bezpieczeństwa codzienności. Albo dosadniej: jak prezentowałaby się nasza rzeczywistość bez tych kapłanów, którzy są przeciwko ścisłym związkom hierarchii Kościoła z bieżącą polityką będących przy władzy nacjonalistycznych partii prawicowych; bez tych duszpasterzy, którzy nie zgadzają się z antyeuropejską postawą wielu biskupów, z dominacją uproszczonej doktryny nad trudnym dialogiem. Obaj profesorowie – Andrzej Szostek i Alfred Marek Wierzbicki – współtworzą formację Kościoła otwartego, Kościoła dialogu i ekumenizmu; jeszcze do niedawna tu, w Lublinie, działali w sprawach ekumenicznych i bieżących wspólnie z o. Tomaszem Dostatnim, którego jednak władze zakonu przeniosły na tzw. drugi koniec Polski, z Lublina do Szczecina, co komentarzy chyba nie wymaga.
Tworząc preambułę jakiejś niespełnionej rozprawy i wykraczając poza powinności recenzenta, podkreślam to wszystko, albowiem okoliczności wyżej wzmiankowane brać trzeba pod uwagę przy lekturze tekstów Alfreda Marka, nawet tych pisanych przed laty, albowiem także w nich, gdy będą czytane w taki sposób, odkryjemy aktualne konteksty, aluzje, konstatacje. Zresztą część z tych wypowiedzi ukazuje się teraz – jak informuje autor – w nowej redakcji i z dopełnieniami, więc i ja sam zaczynam częściej dostrzegać w nich oznaki wyostrzenia opinii (nawet jeżeli były już wcześniej), inne rozłożenie akcentów między uprzejmością a szczerością. Wiele spraw nabiera nowego wyrazu: to, co dzisiejsze, sprawia, że inaczej patrzy się na to, co wczorajsze.
Jednakże, jak sądzę, presja bieżących, nawet tak dokuczliwych i dramatycznych wydarzeń nie miała wpływu na ogólne przesłanie książki Między innymi o radości, na to, jak poprzez dobór treści autor opowiada o sobie i o tym, co wokół niego – dawniej i teraz. Jakkolwiek tę biograficzną publikację współtworzą wypowiedzi bardzo różne pod względem formy, zastosowana wyrazista strategia prowadzi do ukonstytuowania się dwóch planów, dwóch perspektyw, dwóch pasaży narracji, te natomiast przenikają się, dopowiadają lub wykluczają, prowokują do refleksji o tym, co jest eksponowane, a co na przykład niedopowiedziane. Strategia ta, która opiera się nie tylko na narracji linearnej, lecz lubi zawijasy, dodatki, frazy urywane i wątki przyszywane, zostaje ustalona już poprzez pierwsze w kolejności publikowane teksty.
Tom zaczyna się od Szkiców do portretów, opowieści nadzwyczaj osobistej, chociaż (a może – dlatego) wybiórczej: o rodzinie, o rodzicach, dziadkach, krewnych, o tym, skąd jestem. Krążymy wokół Lublina: Alfred Marek Wierzbicki urodził się w Maryninie, a do szkoły podstawowej chodził w Konopnicy, gdzie w parafii był ministrantem. I to tamtejszy wikary ks. Jerzy Wójtowicz wywarł znaczący wpływ na jego pierwsze lektury, poszerzające horyzonty świata w wymiarze geograficznym i kulturowym oraz otwierające perspektywę powołania.
Czytamy te wspomnienia zaskoczeni brakiem systematyczności, domyślamy się, że w tekście wyraża się tyleż genealogia, co jakiś dawny, ukryty w niej niepokój. Po stronie rodziny ojca Alfreda Marka – Piotra Wierzbickiego, pnie się w przeszłość gałąź szlachecka, niegdyś ważna i zasobna, o wileńskim rodowodzie; dziadek Alfreda – Hieronim, zginął wywieziony na Syberię, babka, Urszula z Horodeckich, trafiła pod Lublin jako repatriantka z pięcioma synami. Piotr, najstarszy z nich, ożenił się z dużo młodszą Władysławą, której ojciec, dziadek Alfreda – Stanisław, był cieślą z Motycza, a matka, babka Alfreda – Teofila, prostą chłopką z Karmanowic. Przyszły profesor KUL wspomina z sentymentem obie te tak różne babcie – Ulę i Tolę. Rodzice są na drugim planie, gdyż małżeństwo cechowała konfliktowość. Albowiem wszystko się pomieszało. Musiałbym napisać nowe „Noce i dnie”, aby ukazać perypetie moich rodziców. Spróbuję to zrobić jedną kreską. Mama – marzycielka i rozgadana, tata – uosobienie obowiązku, zazwyczaj milczący, ale gdy się wkurzał, stawał się furiatem (s. 13). Oto genotyp naszego bohatera-autora! Wspominając swe rodowody, pisze on: Dopiero wiele lat później nauczyłem się posługiwać słowami „korzenie”, „zakorzenienie” i „wykorzenienie” w odniesieniu do wielopokoleniowych więzi ludzkich i wyrastającej z nich tożsamości (s. 9). A w innym, bliskim miejscu stwierdza: Przychodzi mi na myśl, że to, w czym uczestniczyłem w dzieciństwie, gdy przysłuchiwałem się rozmowom przy stole o żywych i umarłych, było na swój sposób kontynuacją obrzędu dziadów, kultywowanego przez wieki w stronach, w których moja rodzina mieszkała co najmniej przez trzy stulecia (s. 10).
A teraz chciałbym zacytować również pierwsze zdania Lekcji łaciny, drugiego tekstu z omawianego zbioru: Lubię podczas pobytów w Rzymie odwiedzić Kapitol. Czasami wystarczy samo wejście po schodach, których majestatyczny rytm ustalił Michał Anioł. Opieram się o balustradę i patrzę na posąg Marka Aureliusza na koniu, potem podnoszę wzrok w górę na gigantycznych Dioskurów. Bądź odwracam się, aby spojrzeć na plac Wenecki z bazyliką św. Marka. (…) Żaden górski krajobraz, nie wiem jak wspaniały, nie dorówna fantazji tego zakątka. (…) Nauczyć się Rzymu to w końcu wyzbyć się wszelkiego partykularyzmu (ss. 19, 25).
Gdzie Marynin, a gdzie Rzym!? „We mnie płyną te dwie rzeki” – zdaje się odpowiadać Alfred Marek. Rzecz jasna, że przesadzam, to nie Marynin czy Konopnica, lecz Lublin – jako ambitne, urokliwe prowincjonalne miasto z atmosferą wschodniego pogranicza – stał się jego lokalnym axis mundi, przestrzenią nowego rdzennego zakorzenienia. A z drugiej strony – Rzym, gdzie prowadzą wszystkie drogi, miasto wiecznego pragnienia i wyzwolenia, miasto uniwersum, świat. Zatem: „Jestem między Lublinem a Rzymem!” – konstatuje ksiądz Alfred Marek i na tej strunie kreuje strategię swojej prozy wspomnieniowej, a także, a jakże – w pewnym stopniu również eseistki i publicystyki społecznej oraz filozoficznej. Niby nic nowego, a jednak swoista żywość prozy Wierzbickiego kwitnie w konkretach, detalach, w intelektualnych smaczkach, w bystrości i ostrości słów, w zaskakujących relacjach i prowokacjach.
Sięgam na półkę i wyjmuję zbiór felietonów Wierzbickiego …na ziemi w Lublinie… z 2008 roku. Słowa analogiczne lub podobne do tych, jakie napisałem wówczas o tamtym tomie, mógłbym dziś odnieść także do nowej publikacji: Wierzbicki oddaje teraz czytelnikom swoją księgę miejsca, jakim jest Lublin (…). Z racji formy, z jaką mamy tu do czynienia, autor wyraziście, a nawet dobitnie i ostro kreśli swe opinie oraz czytelnie stawia na szali dyskusji argumenty, kiedy dotyka istotnych pytań. „Kto rezygnuje z Fausta, wydaje się naprawdę wrogiem Polski, bo izoluje Polskę od podstawowych pytań zrodzonych w kręgu cywilizacji zachodniej” – konkluduje więc ks. Wierzbicki w felietonie o manipulacjach kanonem lektur (…). Dzieli się z czytelnikami refleksją bardzo osobistą, (…) delikatnie odsłaniając i siebie samego także we wspomnieniach1. Jednakże zbiór felietonów sprzed lat, definiujący się poprzez tytuł będący cytatem z wiersza Józefa Czechowicza, wyraźnie różni się od zbioru tu omawianego za sprawą konstrukcji relacjonowanego świata. Teraz przybywa dramaturgii, niemal dosłownej walki, przybywa rozległości bycia aktywnego, wagi świadectw oraz różnorodności wspomnień osobistych.
Teksty w Między innymi o radości podzielone są na sześć rozdziałów. W pierwszym z nich, i zarazem najbardziej rozległym, zatytułowanym Twarze – miejsca – role, spełnia się przede wszystkim zapowiedź ze Wstępu. Tytułowe „twarze” – wybitni ludzie, których nie sposób tu wyliczyć – ukazują się nam przez pryzmat studiów i pracy Alfreda Marka na KUL, pobytów za granicą, ważnych spotkań, dyskusji i lektur (Herbert, Herbert!). Zarazem w tych opowieściach pulsują wątki dotykające najbardziej gorących i nasyconych kontrowersjami sporów, np. na temat aborcji, środowisk LGBT, wolności sztuki czy doktryny Kościoła. Ma ksiądz Wierzbicki wybitny talent polemiczny, w istocie ustala pewien kanon kultury mocnej dyskusji katolickiej prowadzonej bez demagogii i bez nudy – debaty intelektualnej, lecz z temperamentem i uniesieniami. Jest mistrzem zaskakiwania pointami, przechodzenia ze stylu „uszanowania świętości” do demaskatorskiej precyzji i bolesnej ironii, lubi polemiczny język racjonalności przyprawić szczyptą potocznej dosadności. Wszystko to znajdziemy w formie kapitalnie wyrazistej w eseju Mistrzowie: fascynacje, rozczarowania, powroty, który czyta się znakomicie jako intelektualny pamiętnik naukowego dojrzewania, napisany z domieszką egocentrycznego sznytu.
Nie miałem jednego mistrza, było ich kilku na różnych etapach wtajemniczania w życie i naukę. Może właśnie dlatego, że chodzi o intymną więź egzystencji i myśli, nie wystarczył mi jeden mistrz. Z wdzięcznością myślę o nich wszystkich, nawet jeśli oddaliłem się od niektórych, wiem, jak wiele od nich otrzymałem. (…) Spotkanie z mistrzami tworzyło napięcie pomiędzy tradycją a widzeniem rzeczywistości na własny rachunek (s. 88) – tak rozpoczyna się wzmiankowany esej. Pierwszym moim mentorem był ks. Czesław Bartnik (s. 88) – podkreśla nasz autor i wyjaśnia, że Bartnik przyciągał nowym podejściem do teologii. Był koniec lat 70. XX wieku, niebawem Jan Paweł II, Miłosz, „Solidarność” i Wałęsa stali się symbolami ludzkiej podmiotowości, rzecznikami suwerenności ducha (s. 91). Natomiast ks. Bartnika wciągnęła teologia budowana bardziej na mitologii narodowej niż Ewangelii. (…) Wyczuwałem w niej intelektualne szalbierstwo, niespójność z personalistycznymi deklaracjami, ryzyko upolitycznienia chrześcijaństwa (ss. 90, 91). Wtedy Alfred Marek poznał o. Ludwika Wiśniewskiego i ks. Mieczysława Brzozowskiego – i dzięki nim, gdy w 1982 roku uzyskał święcenia kapłańskie, mógł podczas pełnionej przez rok posługi duszpasterskiej w Nałęczowie „głosić Ewangelię językiem nadziei” (s. 91). Następnie wrócił na KUL, gdzie zachwycił się wykładami o. Alberta Krąpca. Niepokoiło mnie jednak, że cała filozofia miała się kręcić wokół św. Tomasza z Akwinu, a Krąpiec miał go najlepiej rozumieć. Wszyscy inni filozofowie to jełopy. (…) Występował jako guru i kropka. (…) Występował jak primabalerina oczekująca oklasków od pierwszego kroku, nie chciałem zbyt szybko stać się wyznawcą jedynie słusznej szkoły. (…) Szukałem filozofii bardziej skromnej i bardziej rzetelnej (s. 92). Powoli Alfred Marek rozpoznawał filozofię etyki ks. Tadeusza Stycznia, został asystentem w Katedrze Etyki u następcy Karola Wojtyły. Szybko zrozumiałem, że miałem szczęście spotkać autentycznego myśliciela. Stawiał sobie wciąż te same pytania, co do osoby i moralności, formułował odpowiedzi i nadal nad nimi rozmyślał (s. 96). Ciekawe jest takie wyznanie: Od ks. Stycznia nauczyłem się, jak służyć sprawie. Nie odwoływał się do swoich osobistych związków z Mistrzem, który został Papieżem, za istotne uważał to, co Papież mówi światu, tłumaczył antropologiczne fundamenty papieskiego nauczania (s. 97).
Polecam do przemyślenia refleksję księdza Wierzbickiego o Janie Pawle II, która w swej uniwersalności przekracza jej pierwotną intencję: Zrozumiałem, że wszyscy, którzy mieli szczęście go spotkać, słuchać jego wykładów, pytać go i odpowiadać na jego pytania, są wyjątkową relikwią Świętego. Człowiek bowiem o wiele bardziej trwa w umysłach i sercach ludzi, na których miał wpływ, niż w strzępach swej odzieży czy pozostałościach ciała (s. 87).
Tę pierwszą część książki kończy Komentarz w (nie tylko) mojej sprawie (ss. 197-205), najbardziej twarda, konkretna w argumentacji i zarazem emocjonalna wypowiedź księdza profesora oskarżonego o „bezprawną” krytykę Episkopatu Polski, władz kościelnych, nauki Kościoła oraz o naruszenie obowiązków, zachowanie niegodne profesora KUL. Inne wypowiedzi „oskarżonego” w tej sprawie czytelnik znajdzie w kolejnych rozdziałach. Już tylko z tego względu należy tom Między innymi o radości oprawić u introligatora w twarde, odporne na działanie czasu okładki, a byłoby dobrze mieć jeszcze autograf „inkryminowanego”, albowiem nie tylko ja nie mam wątpliwości, że ten casus – sprawa wytoczona ks. prof. Alfredowi Markowi Wierzbickiemu przez Komisję Dyscyplinarną Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II w Lublinie – trafi nie tylko do polskich podręczników cywilnego i religijnego prawoznawstwa, ale też do historii współczesnego katolicyzmu, stając się jednym z przykładów tępego oporu hierarchii wobec wyzwań czasu, świadectwem prób utrzymywania przez nią wpływu na życie polityczne, społeczne i kulturalne kraju poprzez akceptację ataków na ludzką godność i odbieranie człowiekowi prawa do wolnej wypowiedzi na temat własnych przekonań. Wierzbicki jest ostry i bezkompromisowy, skoro o możliwym odejściu z KUL pisze w następujący sposób: Nawiązując do niezbyt wybrednej metafory gastronomicznej, mógłbym powiedzieć, że miałem poczucie, iż nieoczekiwanie dla samego siebie znalazłem się w lokalu, w którym śmierdzi i nie sposób go przewietrzyć (s. 205).
W rozdziale Wyrazy wdzięczności znajdziemy homilię wygłoszoną przez księdza Wierzbickiego podczas mszy świętej odprawianej na zakończenie kadencji prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego, list wystosowany do Adama Bondara po tym, gdy dobiegł końca okres sprawowania przez niego funkcji rzecznika praw obywatelskich, a także wystąpienia dla laureatów ważnych nagród – Grupy Granica, Wołodymyra Zełeńskiego (sic!) i Andrzeja Szostka. W tym miejscu zamieszczono ponadto teksty powstałe w celu uczczenia jubileuszu osiemdziesiątych urodzin Jerzego Treli, pierwszej rocznicy śmierci Adama Zagajewskiego oraz te napisane we własnej sprawie – jako przemówienia z okazji przyznania księdzu Alfredowi Markowi znaczących wyróżnień (Nagrody Polskiego PEN Clubu, Nagrody Klubu Inteligencji Katolickiej „Pontifici” i Medalu 75-lecia Jana Karskiego). W kolejnym rozdziale, zatytułowanym Pożegnania, przeczytamy natomiast znakomite homilie wygłoszone podczas pogrzebów lub mszy świętych za zmarłych – dla Julii Hartwig, Jerzego Kłoczowskiego, Adama Zagajewskiego, Stanisława Michny i Lecha Cwaliny.
Dalej, w rozdziale o jakże wdzięcznym tytule Na adres dobrej woli, autor zebrał listy, jakie skierował do stosownych adresatów w celu uzyskania ich wsparcia lub interwencji w obronie dobrego imienia m.in. o. Ludwika Wiśniewskiego, o. Tomasza Dostatniego, restauracji Hades Szeroka, osób represjonowanych za poglądy, w tym w „sprawie gender”. Tu także trafimy na listowne perełki w „sprawie własnej”. Po tym spiętrzeniu tematyki ważnej i gorącej otwiera autor w spisie treści pole dla względnie lżejszej, rozleglejszej wspomnieniowo i ideowo narracji – w rozdziale W żywiole rozmowy przytacza obszerne wywiady, jakie przeprowadzili z nim Anna Kamińska, Barbara Balicka, Antoni Antoszek i Agnieszka Wiśniewska. Zacytuję wypowiedź z pierwszej z tych rozmów: Totalitaryzm sprowadza się w gruncie rzeczy do tego, że zabrania się stawiania pytań. (…) Od tego, że pytamy, zaczyna się dialog. Mamy różne zdania i nie zawsze możemy łatwo dochodzić do zgody, ale trzeba próbować zrozumieć, dlaczego ktoś inny jest innego zdania. (…) Nie da się człowiekowi odebrać wewnętrznego poczucia wolności (ss. 309, 310).
Finał omawianego zbioru, rozdział Bliżej – dalej, ujawnia czytelnikowi jeszcze jedno nieznane pole ekspresji twórczej autora, bowiem znalazły się tam bodaj po raz pierwszy publikowane zapisy z dziennika. Naturalność i łagodność łączenia narracji bardzo osobistej z refleksją i komentarzem, z dociekaniami zasadniczymi, przywołała we mnie echa prozy Ryszarda Kapuścińskiego. Tym bardziej że Alfred Marek prowadzi nas po całym świecie w miejsca istotne. Opowiem o tym w skrócie: w 1991 roku jesteśmy z nim w Schaan w Księstwie Liechtenstein, przemieszczamy się do Rzymu (aby oglądać obrazy, a jakże – Caravaggia!) i Lugano; cztery lata później znajdujemy się w Sankt Petersburgu, a Wielkanoc spędzamy w Moskwie; w 1997 oglądamy Rzym w perspektywie Wielkiego Tygodnia; na Wielkanoc roku 2001 roku przypadnie natomiast podróż z Mesyny do Syrakuz. W połowie 2006 roku lądujemy w Santiago: Mało i słabo spałem. Często się budziłem. Widziałem wschód słońca nad Andami (s. 418).
Drogi czytelniku, wśród tych ponad 400 stron najróżniejszych tekstów największe wrażenie zrobiło na mnie kilka zaledwie zdań, kreślonych – jak się domyślam – z nieśmiałością, naturalną radością i młodzieńczą dumą. W 1997 roku naukowcy z Katedry Etyki i Instytutu Jana Pawła II KUL gościli w Castel Gandolfo i dyskutowali w obecności papieża. Kolacje przy papieskim stole pozwoliły Ojcu Świętemu bliżej poznać uczniów i współpracowników ks. Stycznia. To właśnie wtedy zostałem zachęcony, aby przeczytać kilka mych wierszy. Odtąd już zawsze nazywał mnie poetą (s. 83). I dalej: Pamiętam zabawną scenę z audiencji w 2000 roku. Uczestniczyliśmy wtedy w Wielkim Jubileuszu świata nauki. Protokół przewidywał, że rektor KUL ks. Andrzej Szostek przedstawi krótko Ojcu Świętemu pracowników swojej uczelni. Kiedy zaczął mówić o mnie, Ojciec Święty przerwał rektorowi i z uśmiechem powiedział: „Ach, ten uczony to poeta. Czytałem jego wiersze” (s. 83).
Czy nie w ten sposób rozjaśnia się nam droga i praktyka walczącego i walecznego teologa, filozofa i etyka Alfreda Marka, który jest poetą podróżującym przez duchowe tajemnice powołania i doświadczenia życia. Wolny i skrępowany w byciu między Lublinem (albo Warszawą) a Rzymem. I chwała Bogu, że Rzym go nie pochłonął…
PS Dziękuję, że wspominasz pobyt w Drohobyczu i Festiwal Brunona Schulza. I że pamiętasz o Hades Szerokiej i o śp. Leszku, którego nam brakuje; jakże świetna i piękna byłaby tam promocja Twojej książki, jednak już w tym miejscu niemożliwa.
1 G. Józefczuk: Wrastanie w Lublin – felietony ks. Wierzbickiego. „Gazeta Wyborcza. Lublin”, 26.02.2008.
Alfred Marek Wierzbicki: Między innymi o radości. Gaudium, Lublin 2022, ss. 437 + 3 nlb.