Osiem dni Marii
W dniu, w którym Maria omal nie straciła życia, straciła głos. Woda zamknęła się nad nią i nic już nie było takie samo.
*
Pierwszego dnia po wypadku jedzenie zaczęło rosnąć Marii w ustach, budząc sprzeciw całego ciała, jakby organizm zapomniał o połykaniu. Kulki z chleba nie chciały się rozpuszczać na języku, herbata straciła smak i wywoływała drapanie w gardle.
– Nie jestem głodna – mówiły oczy Marii, kiedy odsuwała talerz albo szklankę. – Trochę zjadłam. Naprawdę – dodawały dłonie, wskazując na łyżkę owsianki w misce, w odpowiedzi na czujne spojrzenie opiekunki.
Po czym Maria szybko opuszczała jadalnię. Przed budynkiem nabierała powietrza w płuca i zachłannie wdychała wilgoć, przesyconą zapachem ziemi i roślinności porastającej rzekę wijącą się za wzgórzem nieopodal.
*
Drugiego dnia palce u nóg wypowiedziały Marii posłuszeństwo. Zawsze skłócone, każdy zwrócony w swoją stronę, nagle stały się jednomyślne. Zgiąć i wyprostować – tylko na tyle pozwalały swojej właścicielce. Może zaczynają się zrastać, jak u ryboludzi, uśmiechnęła się do siebie Maria, przypominając sobie baśń, którą w dzieciństwie czytała jej babcia. Ciekawe, czy wyrosną mi też skrzela do oddychania pod wodą?, zaśmiała się w duchu i zamachała palcami, spoglądając za okno. Zmierzchało. Mżawka niepostrzeżenie przeszła w zacinający deszcz, który teraz próbował wedrzeć się do pokoju. Maria wstała i wsunęła drewienko w szczelinę między wypaczoną ramą okna a parapetem.
*
Trzeciego dnia Maria straciła uśmiech. Przestała go pamiętać, tak po prostu. Z nieba szedł deszcz, jakby nigdy nie miał dojść do celu. Rzeka wezbrała.
Gdy Maria była dzieckiem, babcia nauczyła ją pewnej sztuczki – należało schować najszczęśliwszy uśmiech, jaki tylko się posiadało, w sekretnym miejscu i zawsze, ale to zawsze, pamiętać, że tam jest, gotowy pomóc w trudnych chwilach. Maria trzymała swój w górnej szufladzie starej rzeźbionej komody, zalegającej na strychu niczym kurz. Kiedy tylko czuła się smutna albo samotna, biegła po skrzypiących schodach na samą górę i wyjmowała uśmiech z szuflady.
Po śmierci babci uśmiech zakurzył się i zaczął przypominać grymas. A potem Maria przeprowadziła się do domu dziecka.
Po jakimś czasie jednak, na długo przed wypadkiem, udało jej się odzyskać uśmiech, który następnie schowała w opuszczonym składziku na narzędzia, w głębi ogrodu za budynkiem sierocińca. Niestety sztuczka nie zawsze przynosiła pożądany skutek. Pewnie dlatego, że uśmiech trzeba było ukryć w miejscu, o którym nikt oprócz Marii nie wiedział. A takie w „Słoneczku” nie istniały.
*
Czwartego dnia Maria straciła zdolność rozpoznawania liter. Kiedy była mała, babcia nauczyła Marię czytać z Księgi – historie o człowieku, który czynił cuda, nierzadko usypiały dziewczynkę do snu. Czasami zastanawiała się, jakby to było, gdyby ona też mogła wskrzeszać zmarłych. Tylko czy babcia chciałaby do niej wrócić? Ksiądz na lekcji religii stwierdził, że nie i że to grzech mieć takie pragnienia. Na pytanie „dlaczego” już nie odpowiedział. Może nie wiedział?, pomyślała wtedy Maria i nie drążyła tematu.
Babcia zawsze powtarzała, że nie ma głupich pytań. Są tylko głupie odpowiedzi. I dlatego czasami lepiej milczeć.
Za to omijały zawsze opowieść o Noem i jego arce. Wydawało się Marii niesprawiedliwe, że z każdego gatunku Bóg ocalił tylko parę zwierząt. A co, jeśli miały dzieci albo wnuki? I całą resztę rodziny? Maria nie rozumiała, dlaczego musieli utonąć i w jaki sposób Bóg dokonał wyboru. Skoro arka była przeogromna, to powinna pomieścić wszystkie zwierzęta. Babcia wytłumaczyła wnuczce, że świat nie jest sprawiedliwy. O tym, że mówiła prawdę, dziewczynka przekonała się bardzo wcześnie. Z jej rodziny na arkę Bóg zabrał tylko dziadków. Dla pozostałych bliskich nie starczyło miejsca.
(…)