Monika Adamczyk-Garbowska. O tłumaczach, tłumaczkach i sztuce przekładu

Spis treści numeru 2/2022

O tłumaczach, tłumaczkach i sztuce przekładu

Od wielu lat studia nad przekładem, w tym przekładem tekstów literackich, rozwijają się w Polsce intensywnie: ukazuje się wiele monografii, antologii, serii wydawniczych, nie brak periodyków poświęconych wyłącznie kwestiom translatorskim, ale stosunkowo niewiele można spotkać prac dotyczących zagadnień przekładu poetyckiego, a tym bardziej przekładów dawnych. Brakuje też monografii prezentujących dorobek poszczególnych tłumaczy, którzy często pozostają w cieniu mimo swoich ogromnych osiągnięć. Dlatego z wielkim zainteresowaniem przeczytałam niedawno wydane książki dwóch znawców tematu. Na pierwszy rzut oka znacznie się one od siebie różnią, choćby z tego względu, że ich autorzy należą do różnych pokoleń, prezentują odmienne spojrzenie na przekład i zupełnie inny styl pisania. Obie stanowią jednak bardzo ważny wkład do polskiej myśli translatorskiej i dowodzą istotnej roli tłumaczy oraz przekładów w polskim polisystemie literackim.

Autorem pierwszej z tych publikacji jest Jerzy Święch – emerytowany profesor Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, wybitny historyk literatury, znany szerszemu gronu czytelników m.in. z monografii Literatura polska w latach II wojny światowej, wydanej w 1997 roku przez PWN w serii „Wielka Historia Literatury Polskiej” i później kilkakrotnie wznawianej. W najnowszej książce, obszernym tomie pt. Z historii i poetyki przekładu, opatrzonym bardzo cennym Postscriptum, lubelski badacz zawarł część swych wcześniejszych prac dotyczących przekładów poezji oraz teksty nowe.

W krótkiej przedmowie autor skromnie stwierdza, że problematyka przekładu artystycznego interesowała go od dawna, jednak w swoich zajęciach naukowych nie traktował jej w sposób pierwszoplanowy, zajmując się nie tylko przygodnie, lecz zasadniczo czymś zgoła innym (s. 8). Następnie dodaje, że musiał pokonać opory, gdyż badania w dziedzinie przekładu „biegły szybciej, niż mógł nadążyć”. Zważywszy na ogromny rozwój w tej dziedzinie, postanowił swoje wcześniejsze teksty zamieścić w pierwotnej wersji, jedynie z drobnymi uzupełnieniami, bo uwzględnianie nowych prac czy metodologii pociągnęłoby za sobą bardzo daleko idące zmiany. Wydaje się, że była to słuszna decyzja, umożliwiająca także – zwłaszcza bardziej wnikliwemu czytelnikowi – orientację w rozwoju badań nad przekładem artystycznym w Polsce na przestrzeni ponad pięćdziesięciu lat. W sumie w tomie znalazło się – nie licząc wspomnianego wyżej, stosunkowo obszernego Postscriptum – siedem tekstów głównych: pięć wcześniejszych i dwa nowe, z których jeden, zatytułowany Lekcje Camõesa. Przyczynek do historii tłumaczeń, stanowi właściwie odrębne studium o objętości niemal 120 stron dużego formatu i mógłby się ukazać w postaci oddzielnej książki. Obszerny jest również inny nowy szkic: Ptak, co latał do słońca. Z dziejów serii, poświęcony analizie różnych wersji znanego wiersza Charles’a Baudelaire’a Albatros, tak więc pod względem objętości nowe prace przeważają nad dawnymi.

Najstarszy tekst, Z problematyki tłumaczeń parnasistów i Baudelaire’a w Polsce,po raz pierwszy ukazał się w druku w 1970 roku. Artykuł Przekład poezji jako sfera „interakcji” semiotycznych oraz otwierający tom Przekład na warsztacie badacza literatury pochodzą z lat 90. XX wieku, natomiast dwa kolejne – Baudelaire po raz pierwszy i Kaligramy wojenne Apollinaire’a w przekładach Józefa Czechowicza – sprzed sześciu lat. Zebrane w tomie studia nie obejmują wszystkich prac Święcha poświęconych zagadnieniom translacji. Czytelnik, który chciałby poznać całokształt przemyśleń autora na ten temat, powinien sięgnąć również do innych jego szkiców, takich jak: Model komunikacji przekładowej, ogłoszony drukiem w 6 numerze „Tekstów” z 1976; Przekład a problemy poetyki historycznej, zamieszczony w klasycznej pracy pod red. Henryka Markiewicza i Janusza Sławińskiego Problemy metodologiczne współczesnego literaturoznawstwa (Kraków 1976); Przekłady i autokomentarze, opublikowany pierwotnie w wydanym w 1984 roku tomie Wielojęzyczność literatury i problemy przekładu artystycznego pod red. Edwarda Balcerzana, a następnie przedrukowany w antologii Polska myśl przekładoznawcza pod red. Piotra de Bończa Bukowskiego i Magdy Heydel (Kraków 2013); czy tekst najnowszy – Dzieje tłumaczeń, czyli o historii, której nie ma z tomu Polonistyka na początku XXI wieku. Diagnozy, koncepcje, perspektywy pod red. Jolanty Tambor (Katowice 2018).

Druga z budzących moje zainteresowanie publikacji to debiut książkowy Krzysztofa Umińskiego, reportera, tłumacza, krytyka i scenarzysty, zafascynowanego postaciami trzech współczesnych tłumaczek o ogromnym dorobku, dzięki którym pokolenia polskich czytelników mogły poznawać utwory Alberta Camusa, Jane Austen, Williama Faulknera, Jerome’a Salingera, J.R.R. Tolkiena i wielu innych autorów. Tytułowe Trzy tłumaczki to: Joanna Guze (znana przede wszystkim z przekładów literatury francuskiej, ale także rosyjskiej) oraz Anna Przedpełska-Trzeciakowska i Maria Skibniewska (literatura anglojęzyczna – brytyjska, amerykańska i australijska). Umiński nie proponuje analizy przekładów dokonanych przez bohaterki swej książki – jak to zrobił na przykład Wacław Borowy w klasycznym opracowaniu Boy jako tłumacz – wymagałoby to zresztą znacznie obszerniejszej pracy, ale kreśli ich sylwetki na tle burzliwych dziejów XX wieku. Wszystkie trzy urodziły się w pierwszych dekadach tego stulecia (najstarsza, Maria Skibniewska, w 1904 roku, najmłodsza, Przedpełska-Trzeciakowska, w 1927, a Joanna Guze w 1917) i w znacznym stopniu przypadek sprawił, że zajęły się przekładaniem literatury. Być może, gdyby nie wojna, ich losy potoczyłyby się zupełnie inaczej.

Na przykład Anna Przedpełska-Trzeciakowska postanowiła w 1945 roku studiować anglistykę – jak to sama konstatuje – z… tchórzostwa. Wiedziała, że dobrze pisze, ale zdawała sobie sprawę, że nadchodzi epoka, w której pisać nie będzie można. Doszłam do wniosku, że przekład będzie dobrą metodą spożytkowania tej łatwości w posługiwaniu się językiem i zdobycia zawodu. Jak każda dziewczyna po powstaniu, chciałam być lekarką i ratować życie. Ale zdawałam sobie sprawę, że nie dam rady. Moje możliwości biologiczno-matematyczne były absolutnie niewystarczające (s. 114).

Maria Skibniewska (z domu Skibińska) angielski i francuski poznała przed wojną. Pochodziła z zamożnej rodziny, za mąż wyszła za Stanisława Skibniewskiego, od 1937 roku dyrektora technicznego Elektrowni Warszawskiej, z którym sporo podróżowała i wiodła dostatnie życie. Przed 1939 rokiem ukończyła studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim i podjęła, przerwane przez wojnę, studia romanistyczne. Pracę tłumaczki zaczęła w 1948 roku, zatrudniając się przy Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju we Wrocławiu, a w roku 1950 objęła posadę w wydawnictwie Czytelnik.

Joanna Guze, urodzona w Żytomierzu, wojnę spędziła w ZSRR, do Polski wróciła w 1944 roku jako oficer oświatowy w I Armii Wojska Polskiego i początkowo przebywała jakiś czas w Lublinie, a następnie w Krakowie i Łodzi. Kluczowym wydarzeniem dla jej późniejszej kariery było otrzymanie osiemnastomiesięcznego stypendium do Paryża. Wyjechała tam w lutym 1947 roku razem z Julią Hartwig. Po powrocie osiadła w Warszawie i oprócz pracy przekładowej zajmowała się historią i krytyką sztuki.

Julian Tuwim w eseju Traduttore – traditore, ogłoszonym pierwotnie na łamach „Przekroju” w 1946 roku (nr 76), a cztery lata później włączonym do książki Pegaz dęba, czyli panopticum poetyckie,dość bezwzględnie rozprawia się z tłumaczami-partaczami. Stwierdza m.in.: Tłumacz, specjalnie zaś tłumaczka, to zjawisko, z nielicznymi wyjątkami, socjalne, klasowe, nie literackie. Gdy wszelkie inne możliwości zarobkowania odpadną, osoba przypomina sobie, że „posiada języki”, i… I po paru miesiącach czytamy – i tu podaje przykłady różnych nieudolnie przełożonych fragmentów z książek wydanych do 1939 roku. Niewątpliwie kiepskich tłumaczek nie brakowało, ale było także wiele znakomitych – do tych przedstawionych przez Umińskiego można by dodać nazwiska innych o imponujących dokonaniach. Przecież, jak wiemy, zwłaszcza w okresie stalinowskim tłumaczeniem z braku innych możliwości zajmowali się tak wybitni autorzy jak Władysław Tatarkiewicz, Kazimiera Iłłakowiczówna czy Maria Dąbrowska. Zresztą książka Umińskiego to także opowieść o sytuacji polskich wydawnictw w różnych okresach PRL-u, o zmaganiach z cenzurą i zabiegach mających na celu wprowadzenie zachodnich książek do szerszego obiegu.

Jak to zwykle bywa w pracach dotyczących przekładu artystycznego, najciekawsze są rozważania porównawcze. Jerzy Święch wprawdzie sam nie jest tłumaczem – jak choćby Stanisław Barańczak, który w klasycznej już książce Ocalone w tłumaczeniu łączył rozważania warsztatowe z krytycznoliterackimi – ale mimo to znakomicie dostrzega niuanse tekstów i prowadzi czytelnika w ich trudno dostępne zakamarki. W studium dotyczącym Luísa Vaz de Camõesa, portugalskiego poety doby renesansu, niejednokrotnie nazywanego „księciem poetów”, wiele uwagi poświęca przekładowi Jacka Przybylskiego z 1790 roku zatytułowanemu Luzyada Kamoensa, czyli odkrycie Indyy Wschodnich. Przybylski był nadzwyczaj płodnym tłumaczem, m.in. dzieł Homera i Wergiliusza, ale bardzo słabym, nic więc dziwnego, że często krytykowali go także jego współcześni. Najczęściej tłumaczył nie z oryginału, tylko z drugiej ręki, co w dawnych czasach stanowiło dość powszechną strategię (np. pierwsze polskie przekłady utworów Williama Szekspira czy Jonathana Swifta ukazywały się za pośrednictwem wersji niemieckich i francuskich), ale nie to było główną przyczyną zniekształceń. Tłumaczenia Przybylskiego są często tak nieporadne, nierzadko dosłowne, że sytuują się na pograniczu parodii, co oczywiście nie było jego intencją. Święch poddaje przekład Przybylskiego – prawdopodobnie dokonany na podstawie jednej z wielu istniejących wersji francuskich – drobiazgowej analizie, a następnie zestawia z przekładem Zofii Trzeszczkowskiej (kryjącej się pod pseudonimem Adam M-ski) i tłumaczeniem najnowszym, dokonanym z oryginału przez Ireneusza Kanię. Przekłady Przybylskiego (sama przyglądałam się kiedyś jego tłumaczeniu Raju utraconego Johna Miltona i także w tym przypadku miałam podobne wrażenia co Święch) można uznać za – przywołajmy określenie autorstwa belgijskiego teoretyka przekładu André Lefevere’a – typowe „refrakcje”, czyli nierzadko nieudolne przeróbki, które jednak torują drogę następnym, udoskonalonym wersjom i skłaniają kolejne osoby do zmagań z oryginałem.

Podczas gdy Jacek Przybylski to przykład tłumacza nieudolnego, na uznanie i uwagę zasługuje niewątpliwie Antoni Lange, znakomity i niezwykle płodny tłumacz poezji i prozy. Święch omawia przede wszystkim jego translacje z języka francuskiego, ale warto dodać, że w swoim dorobku Lange ma błyskotliwe i do tej pory wznawiane przekłady poezji i prozy angielskiej, m.in. utworów Herberta George’a Wellsa, Rudyarda Kiplinga, Dantego Gabriela Rossettiego, Percy’ego Bysshe Shelleya, Alfreda Tennysona czy Edgara Allana Poego. W eseju Z problematyki tłumaczeń parnasistów i Baudelaire’a w Polsce Święch, omawiając pierwszy książkowy przekład Les Fleurs du mal (Kwiatów zła)autorstwa Trzeszczkowskiej i Langego, wydany jako Kwiaty grzechu w 1894 roku, pokazuje odmienność dwu interpretacji: parnasistowskiej Langego i „śpiewnej” Trzeszczkowskiej.

Więcej o przekładach Langego przeczytamy w nadzwyczaj wnikliwej analizie zawartej w tekście Ptak, co latał do słońca. Jej przedmiotem jest krótki utwór Baudelaire’a Albatros. Autor porównuje aż siedem przekładów tworzących serię translatorską (w tym ten, który wyszedł spod pióra Wisławy Szymborskiej) i zadaje pytanie, dlaczego czasami aż tylu tłumaczy podejmuje wysiłek przełożenia tego samego utworu. Celem analizy nie jest jednak ocena przekładów, ustalenie rankingu czy wybór najlepszego. Jako historyka literatury, Święcha interesuje przede wszystkim, jaki wpływ na kształt tłumaczeń miała tradycja przekładowa, praktykowane w różnych czasach i różnych okolicznościach sposoby obcowania z tekstem (s. 230). Podsumowując swoją dogłębną analizę, autor stwierdza: Dzieje serii przekładowej mają swoje antecedencje i dalsze ciągi, które trudno przewidzieć, jeśli rzecz traktuje się w oderwaniu od historycznych kontekstów, z jednej strony, i potencjału krytycznego, jaki każdy tekst poetycki zawiera, z drugiej. Dlatego podlega on ciągłym interpretacjom (s. 233). Święch zauważa też, że mimo nowszych przekładów, w tym tych dokonywanych przez uznanych tłumaczy, interpretacje Langego wciąż zajmują wysoką pozycję. W porównaniu z tłumaczeniami autorstwa Bronisławy Ostrowskiej czy Józefa Birkenmajera, powstałymi w początkach XX wieku, a więc w zbliżonym czasie, niewiele się zestarzały. Dla zilustrowania tego stwierdzenia porównajmy trzy wersje początkowego fragmentu Albatrosa:

Czasami marynarze dla pustej zabawy
Chwytają albatrosy, wielkie morskie ptaki,
Co, niby towarzysze spokojni, mkną w szlaki
Gorzkich otchłani morza, które prują nawy.

(Lange, 1894, cyt. na s. 206)

Niekiedy dla zabawy żeglarze załogi
Chwytają albatrosy, bujne ptaki morza
Które ciągną senliwe towarzysze drogi
Za okrętem, prującym goryczne bezdroża.

(Ostrowska, 1911, cyt. na s. 214)

Krążące koło masztów nad słonemi drogi
Albatrosy, wytrwałe druhy okrętowi
Są często marynarskiej igraszką załogi,
Która dla zabicia czasu w sidła łowi.

(Birkenmajer, 1921, cyt. na. s. 205)

Wersja Langego – w przeciwieństwie do dwóch pozostałych – jest przejrzysta i rytmiczna, nie trzeba się w nią kilkakrotnie wczytywać, aby uchwycić sens, a do tego odznacza się ewidentnymi walorami poetyckimi.

Miałam podobne wrażenie dotyczące trwałości przekładów Langego, gdy porównywałam jego tłumaczenia absurdalnych wierszyków Lewisa Carrolla zamieszczone w nieporadnej polskiej adaptacji Alice’s Adventures in Wonderland z 1927 roku, zatytułowanej Ala w Krainie Czarów (Alicja pojawiła się dopiero w 1955 roku w przekładzie Antoniego Marianowicza). Autorką owej adaptacji jest Maria Morawska, ale wiersze – prawdopodobnie z wyjątkiem jednego – przełożył Lange i jego propozycje mimo istnienia kilkunastu innych przekładów są nadal godne uwagi nie tylko ze względu na walory poetyckie, ale też z uwagi na znakomite oddanie subtelnego humoru i nonsensu oryginału. Jako tłumacz Lange zasługuje na oddzielną monografię.

Refrakcjami są niewątpliwie kaligramy wojenne Apollinaire’a w przekładzie Józefa Czechowicza, zapomniane i przywoływane przez Święcha jako swego rodzaju ciekawostka zarówno w kontekście rozwoju artystycznego lubelskiego poety, jak i recepcji twórczości „wielkiego Francuza” (jak sam Czechowicz określił autora Stref w przedmowie do antologii poetów lubelskich z 1939 roku). Badacz nie ocenia jakości przywoływanych tłumaczeń, unika też takich określeń jak przekład „wierny” czy „niewierny”, „dobry” czy „zły”. Podkreśla, że teksty te trzeba oceniać w kontekście czasu powstania i wiedzy, jaką Czechowicz posiadał. Wykształcenie stylu tłumaczeń wymagało czasu i dopiero po wojnie zaczęły ukazywać się znacznie lepsze przekłady, pióra Adama Ważyka, Julii Hartwig czy Artura Międzyrzeckiego.

Eseje Jerzego Święcha nie są łatwe w lekturze, wymagają w większości przygotowania literaturoznawczego. Natomiast książka Umińskiego ma szanse trafić do szerszego kręgu czytelników, niekoniecznie specjalistów, i uświadomić im, ile wyzwań towarzyszy pracy tłumacza i jak fascynującą przygodą może być zmaganie się z tymi trudnościami. A także jak ważne jest wydobywanie tłumaczy z cienia. Żaden polski noblista czy noblistka – tak samo jak wielu innych pisarzy i poetów z krajów o językach mających mniejszościowy status – nie doczekaliby się nagrody, gdyby nie wielki wkład tłumaczy. Tymczasem wciąż często można spotkać recenzje, w których nazwisko tłumacza omawianej książki w ogóle nie jest wspomniane, a przekładowi poświęca się uwagę tylko wtedy, gdy jest nieudolny lub budzi kontrowersje.

Krzysztof Umiński znalazł dobry klucz do zaprezentowania postaci trzech tłumaczek. Nie trzyma się jednego schematu, lecz każdą z nich przedstawia za pomocą narracji opartej na odmiennych źródłach. W przypadku Joanny Guze są to przede wszystkim listy (m.in. do Ireny i Andrzeja Vincenzów, Julii Hartwig, Andrzeja Kijowskiego i Zbigniewa Herberta), a Marii Skibniewskiej – wspomnienia różnych osób. Jedynie z Anną Przedpełską-Trzeciakowską autor mógł wielokrotnie rozmawiać i oprzeć jej portret na bezpośrednio uzyskanych informacjach.

Dodatkowo części poświęcone Przedpełskiej-Trzeciakowskiej i Skibniewskiej zawierają fragmenty pokazujące ich strategie tłumaczeniowe. W przypadku Skibniewskiej nie mogło zabraknąć uwag o Tolkienie, natomiast w rozważaniach na temat dokonań Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej szczególnie zainteresowały mnie partie tekstu dotyczące jej przekładu The Sound and the Fury Williama Faulknera. To książka niezwykle trudna w lekturze – a tym bardziej do przekładu – ze względu na zastosowanie przez pisarza techniki strumienia świadomości i nakładających się na siebie narracji kilkorga bohaterów. Przetłumaczenie pierwszej części powieści, gdzie wydarzenia ukazywane są z punktu widzenia Benjy’ego Compsona, trzydziestotrzyletniego mężczyzny o mentalności kilkuletniego dziecka, jest szczególnym wyzwaniem. Benjy rejestruje wypowiedzi otaczających go osób, ale nie jest w stanie ich interpretować. Faulkner używa więc głównie czasownika „to say” („mówić”, „powiedzieć”) w czasie przeszłym. W języku angielskim takie powtórzenia nie rażą, bo także w tradycyjnych dialogach wypowiedzi bohaterów często komentowane są wyrażeniem „he/she said”. Polscy tłumacze zazwyczaj różnicują takie określenia, zastępując je synonimami w rodzaju „odparł”, „zauważył”, „spostrzegł”, „dodał” itp. W tym wypadku jednak takie różnicowanie (tłumaczka użyła kilkunastu zamienników) zmienia intencje autora i obraz osobowości postaci, bo Benjy staje się znacznie bystrzejszym obserwatorem. Anna Przepełska-Trzeciakowska zdawała sobie z tego sprawę, zmagając się z tekstem stojącym na progu nieprzekładalności, nie bez przyczyny więc rozdział poświęcony jej problemom z tłumaczeniem prozy Faulknera, jakże różnej od pisarstwa Jane Austen czy George Eliot, został zatytułowany Ukochana porażka.

Niewątpliwym i nieoczekiwanym sukcesem okazały się natomiast polskie edycje Hobbita i Władcy pierścieni, wydane u nas stosunkowo wcześnie, kiedy Tolkien nie był jeszcze tak sławnym pisarzem jak obecnie. Mogło do tego dojść dzięki inicjatywie profesora Przemysława Mroczkowskiego, anglisty, mediewisty, w latach 50. wykładowcy na KUL-u, później związanego z Uniwersytetem Jagiellońskim. Jako stypendysta w Oksfordzie w 1957 roku, dokąd pojechał na fali gomułkowskiej odwilży, Mroczkowski miał okazję dobrze poznać Tolkiena i stał się w Polsce kimś w rodzaju „ambasadora” jego twórczości. Opisując dzieje polskiej recepcji dorobku angielskiego pisarza, Umiński cytuje jego pochlebną opinię na temat Marii Skibniewskiej, co jest dość zaskakujące, bowiem Tolkien często krytycznie postrzegał tłumaczy, zarzucając im zbytnie ingerencje w jego prozę (szczególnie optował za zachowaniem nazw i nazwisk w postaci oryginalnej): Tłumacze, rzecz jasna, bywają przeróżni. Nie wszyscy mają w sobie tyle pokory co ta pani z Polski. Miałem cierpką wymianę listów z pewnym bardzo pyszałkowatym Szwedem (s. 242). Jak możemy wnioskować z rozważań Umińskiego, polską tłumaczkę cechowała nie tyle pokora, ile powściągliwość, skromność i nieskazitelne maniery. Dlatego tytuł jednego z poświęconych jej rozdziałów to Portret damy, czyli samotność długodystansowca.

Chociaż książka Umińskiego nie jest pracą naukową, została znakomicie udokumentowana i opatrzona indeksem. Każdą z trzech części zamyka bibliografia przekładów dokonanych przez poszczególne tłumaczki. Dużym walorem jest też bogata ikonografia obejmująca nie tylko archiwalne fotografie bohaterek, ale także różne dokumenty i okładki książek.

W książce Jerzego Święcha na szczególną uwagę zasługuje Postscriptum, w którym autor zamieszcza swoje refleksje m.in. na temat obecnego stanu badań nad przekładem i słusznie stwierdza, że pomimo ogromnego rozwoju studiów w tej dziedzinie, coraz lepszego zrozumienia wewnętrznych mechanizmów rządzących oryginałem i tłumaczeniem, wciąż brakującym lub niedostatecznie obecnym ogniwem w nieprzerwanym łańcuchu prac nad przekładem pozostaje historia sztuki przekładowej (s. 291). Lubelski badacz nazwał ją kiedyś trafnie „historią-której-nie-ma”, bo właściwie oprócz szczegółowych monograficznych studiów dotyczących poszczególnych tłumaczy, literatur czy tekstów, nie dysponujemy dotąd żadnym kompleksowym ujęciem. Istnieje wprawdzie cenna antologia z 1977 roku Pisarze polscy o sztuce przekładu: 1440-1974 pod red. Edwarda Balcerzana (poszerzona i udoskonalona w drugim wydaniu, z 2007 roku, przy udziale Ewy Rajewskiej) czy interesująca, zwięzła minihistoria autorstwa Wacława Sadkowskiego Odpowiednie dać słowu słowo. Zarys dziejów przekładu literackiego w Polsce (I wyd. – Warszawa 2002, II wyd. – Toruń 2013), ale Święch ma na uwadze coś znacznie ambitniejszego: stawia pytanie, które już wcześniej pojawiło się w jego pracach – czy możliwe jest stworzenie w miarę spójnego obrazu historii tłumaczeń na podobieństwo historii literatury? Takie przedsięwzięcie byłoby ze wszech miar pożądane, ale wymagałoby kompleksowych działań całego zespołu autorów. Za wzór mogłaby służyć Oxford History of Literary Translation in English,składająca się z pięciu obszernych tomów1. Wstępem do stworzenia takiej całościowej historii stanie się być może projekt realizowany obecnie ze środków Narodowego Centrum Nauki pod kierunkiem znanej tłumaczki i badaczki przekładu profesor Magdy Heydel z Uniwersytetu Jagiellońskiego, mający na celu zbadanie polskich przekładów z lat 1918-2018.

Jeśli zakrojona szeroko historia polskiej sztuki przekładowej kiedyś powstanie, na pewno analizy i refleksje Jerzego Święcha i Krzysztofa Umińskiego będą mogły służyć za ważny punkt odniesienia.


Jerzy Święch: Z historii i poetyki przekładu. Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2021, ss. 301; Krzysztof Umiński: Trzy tłumaczki. Marginesy, Warszawa 2022, ss. 336.


1 Na ten temat, jak również o potrzebie stworzenia historii przekładu literackiego w Polsce, piszę obszerniej w artykule Przekład literacki w Polsce – stan badań nad jego historią i postulaty na przyszłość („Lingwistyka Stosowana” 2011, t. 4, ss. 69-74).

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.