Twarz badacza i nowoczesne problemy
Napisanie takiej książki to przedsięwzięcie, które na prawdziwego literaturoznawcę musi działać jak narkotyk. Oto po wielu latach studiów nad „swoimi” tematami literaturoznawczymi uczony wreszcie próbuje tego, co najważniejsze: stara się odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakiej epoce żyje i jaka jest najistotniejsza problematyka, która jemu i jego rówieśnikom pojawiała się w życiu jako wyzwanie, jednym słowem, umieścić siebie na tle swego czasu. Konstrukcja książki odbija to, co w takich dziełach najbardziej istotne: nieustanną korespondencję pomiędzy tematami maksymalnie ogólnymi, a tym co jest osobistą prawdą badacza i wypełnianymi na co dzień obowiązkami wobec polskiej literatury.
Mówi o tym wiele podział książki na cztery wyraziste części: pierwsza poświęcona jest kwestiom zasadniczym dla każdego historyka literatury dwudziestowiecznej: charakterystyce stulecia, jego delimitacji, projektowi nowoczesności, następnie projektowi nowej periodyzacji literatury współczesnej, wreszcie wiecznie gorącej problematyce kanonu. Część druga poświęcona jest w całości problematyce wygnania jako losu twórcy oraz literaturze emigracji. Tu pojawiają się też rozdziały poświęcone konkretnym twórcom emigracyjnym (Tymonowi Terleckiemu, Józefowi Łobodowskiemu i Wacławowi Iwaniukowi), a także, będący jakby dodatkowym rozdziałem pisanej przez Święcha wielkiej historii literatury wojennej, szkic na temat polskiego życia literackiego we Francji w czasie II wojny światowej.
Część trzecia nawiązuje do tego ostatniego szkicu. Poświęcona jest w całości problematyce wojen światowych w XX wieku: najpierw jako tematu, który sprawia zasadniczy kłopot każdemu, kto próbuje go wyrazić w literaturze, a szczególnie daje się we znaki tym, którzy usiłują pogodzić go z „projektem nowoczesności”. Autor książki zajmuje się też dziedzictwem katastrofizmu w poezji pokolenia wojennego, osobno w odniesieniu do Baczyńskiego, a także często pomijaną kwestią żydowskiego dziedzictwa tego poety i poetyckich śladów jego przeżycia holocaustu.
Ostatnia, czwarta część ma na pozór charakter mniej istotnych miscellaneów, bowiem poza pierwszym, nader istotnym szkicem o stanie polonistyki, zbiera teksty będące omówieniami książek, jest tam też odpowiedź na ankietę rozpisaną przez „Pamiętnik Literacki”. A jednak mam wrażenie, że także w tych pozornie marginesowych tekstach autor próbuje powiedzieć coś bardzo istotnego o samym sobie jako uczonym. Szczególnie ważny jest tu tekst poświęcony strukturalizmowi, bo do tego dziedzictwa Jerzy Święch się przyznaje. Jest to próba pokazania tego nurtu w badaniach literackich w sposób daleki od poststrukturalistycznych bądź dekonstrukcjonistycznych stereotypów – jako tradycji myślenia ceniącej dystans do własnego języka i własnych twierdzeń, w jakimś sensie rozdwojonej w sobie i zawierającej od początku te wątki krytyczne, jakie zdawały się później wynalazkiem badaczy likwidujących strukturalistyczną metodologię. Ta obrona strukturalizmu wydaje mi się szczególnie cenna w dobie, kiedy utożsamia się go beztrosko i w niezgodzie z faktami z metodologicznym „totalitaryzmem”.
Tematem książki Święcha jest, jak wskazuje tytuł, nowoczesność. Właśnie w tej wersji – nie nazwana w tytule „modernizmem”, bo z modernizmem właśnie cały kłopot, odkąd pojawił się w polskiej historii literatury w swojej wersji szerokiej, zachodnioeuropejskiej i zaważył nie tylko na periodyzacji dwudziestowiecznej literatury polskiej, ale też na pojmowaniu nowatorstwa oraz wartościowaniu pisarzy i ich dorobku. Autor książki zaleca tu pewną ostrożność, mając na uwadze zmienną perspektywę, z jakiej oglądamy dzieje literatury – najpierw doraźnie, potem z coraz większego, zmieniającego interpretacje i wartościowania dystansu.
Z nowoczesnością też jest pewien kłopot, bo coraz bardziej – i wbrew etymologii – staje się ona określeniem czegoś, co jest już minione i przezwyciężone. Może dlatego jej granice przesuwa się w czasie (zarówno zresztą wstecz – jeśli idzie o początki, jak naprzód – gdy się mówi o kresie epoki). W ten sposób nowoczesności jest coraz więcej (kosztem postmodernizmu), a jednocześnie z jej ekspansją wiek XX staje się w coraz większej mierze stuleciem o jednej dominancie, „wiekiem nowoczesności”, co pozwala go traktować jako epokę w historii literatury (inaczej niż wiek XIX, który rozłamywał się wyraźnie na romantyzm i pozytywizm). Autor książki zdaje się optować za takim makropodziałem, w jego ramach dokonując jednocześnie mikropodziałów w oparciu o inne niż dotychczas kryteria. Święch nie chciałby raczej, aby kryterium podziału „krótkiego” stulecia były nieodmiennie wydarzenia historyczne, zwracając uwagę, że z punktu widzenia literatury często istotną rolę odgrywały okresy pozornego spokoju, pozbawione wyrazistych zdarzeń. Przyznam się, że takie stanowisko mnie nie przekonuje: delimitacje nie są przecież datami rewolucyjnych przewrotów w literaturze – takie zdarzają się niezmiernie rzadko, jeśli w ogóle. Wprowadza się je w celach swoiście mnemotechnicznych i symbolicznych, a do tego celu nie najgorzej nadają się daty historycznych przełomów. Gorzej, jeśli traktuje się je jako coś więcej niż to czym są: a są jedynie datami przemian społecznych i politycznych wprowadzających nowe, inne warunki dla rozwoju literatury, z których ona może korzystać bardziej, mniej lub wcale.
Niezależnie od tych drobnych rozbieżności, jestem skłonny zgodzić się z Jerzym Święchem, że epoka, w której upłynęło półwiecze mojego życia, to „wiek XX” – ze wszystkimi tego skutkami, a zatem z mniejszym niż to się przyjęło dotychczas naciskiem na podziały wewnętrzne, choćby one miały fundament w całkiem rewolucyjnych wydarzeniach natury historyczno-politycznej.
Niezwykle ciekawa jest podejmowana szeroko przez Święcha problematyka kanonu nowoczesności, jego wielorakich postaci i sposobów kształtowania. Cała ta część książki jest doskonale i wszechstronnie udokumentowana, zdając sprawę z niezliczonych kłopotów, jakie czekają tu na literaturoznawcę. Sądzę jednak, że autor książki trochę zbyt łatwo ustępuje tu przed głosami tych, którzy samo istnienie kanonu uważają za akt intelektualnej przemocy. To apodyktycznie brzmiące stanowisko jest wprawdzie przez badacza łagodzone i kładzione na karb mód epoki, ale w istocie wraca co chwila jako świadectwo pewnej nieśmiałości metodologicznej. Tymczasem jeśli pojęcie przemocy rozszerzać na sam akt tworzenia kanonu, to okaże się, że każdy w ogóle akt wyboru względnie wartościowania dokonywany na terenie historii literatury będzie na sobie nosił piętno „przemocy”. Nie jest to dla mnie powód, aby z tego rodzaju aktów rezygnować – wprost przeciwnie. Uważam tego rodzaju zastrzeżenia za klasyczny przykład ideologizacji języka nauki o literaturze, kwestionujący w istocie ją samą – skoro kwestionuje coś, co jest, podług mnie, jedną z głównych racji jej istnienia. Tak czy inaczej, rozważania o kanonie są jedną z najciekawszych części książki Jerzego Święcha.
Podobnie pasjonujące są w książce teksty poświęcone kwestii literatury emigracyjnej, połączonej ściśle z pojęciem wygnania jako losu artysty w XX wieku – wielokrotnie w Polsce i na świecie omawianego (z czego autor zdaje sprawę), ale tu przedstawionego w sposób wyczerpujący. Najciekawszy jest chyba ogólny model przeżycia wygnania, który autor ogląda jako wydarzenie zasadnicze w biografii twórcy, owocujące wielką duchową przemianą:
Będzie więc wygnanie jako formuła twórczości odtworzeniem i przetworzeniem całego życia artysty, od chwili opuszczenia przezeń kraju (mniejsza, czy była to przymusowa emigracja, czy dobrowolna ekspatriacja), przez stadium wyobcowania, bezdomności, osamotnienia, alienacji, trudy asymilacji w nowym środowisku itd., aż do momentu, kiedy musi on podjąć samodzielną decyzję, od której będzie zależeć jego dalszy los (…). Dylemat jaki stoi przed wygnańcem, jest bowiem następujący: „albo skazać się na jałowość, albo przejść całkowitą przemianę” (s. 120).
Najważniejszy dla Jerzego Święcha w rozważaniach nad fenomenem emigracji jest, jak widać, rachunek zysków i strat duchowych, jakie się wiążą z wygnaniem. Idzie on tutaj w ślad za Wittlinem, Gombrowiczem, Miłoszem i całym legionem emigrantów (oraz krytyków opisujących ich kondycję), którzy ten rachunek przeprowadzali – wraz z analizą różnych aspektów wygnańczej sytuacji: nabieraniem dystansu do własnego dziedzictwa, podwójnością zakorzenienia w sensie kulturowym i geograficznym, nowym stosunkiem do języka itd. Są to wszystko sprawy fundamentalne dla sytuacji artystów w XX stuleciu, które może być z powodzeniem nazwane stuleciem wygnańców. Oto zatem kolejny problem, który w książce jest osobisty dla autora i zarazem uniwersalny. W ślad za tym idą ciekawe rozważania nad konkretnymi przypadkami emigrantów, z których szczególnie ważną postacią był Tymon Terlecki – często traktowany jako emigrant „niezłomny”, czyli politycznie ortodoksyjny, nieskory do dialogu na temat emigranckiej taktyki wobec kraju, jak najniesłuszniej zresztą. Święch dokonuje tu swego rodzaju rehabilitacji i eksplikacji jego ideowego stanowiska.
Problem emigracji w sposób naturalny łączy się z problematyką wojenną, której Jerzy Święch poświęca trzecią część książki i która – podobnie jak emigracja – jest zawsze gdzieś w centrum doświadczeń jego pokolenia. Także i w tej części widać charakterystyczne dla książki Święcha przechodzenie do problematyki ogólnej – rozdział: Wojny a projekt „nowoczesności” , w którym autor pokazuje, jak paradoksalnie wiązały się „nowoczesne” tematy z motywem wojny, stanowiącym niekiedy dla awangardowych artystów rodzaj marzenia o niezbędnej dla świata „puryfikacji”, usunięcia tego, co stare i co zawadza triumfalnemu pochodowi Nowego. A jednocześnie doświadczenie wojny (zarówno pierwszej, jak drugiej) dotykało bardzo często tego, co w swej potworności i przekroczeniu wszelkich standardów ludzkiej kultury staje się niewyrażalne. Afirmacja, także nowoczesnej techniki bojowej, sąsiadowała tu zatem z grozą, tak jakby to sama nowoczesność zawikłała się w nieuchronną aporię, produkując coś, co ją przerosło i poddało w wątpliwość.
Ale wojna to przecież także główny temat dotychczasowych studiów Jerzego Święcha. A zatem dotyka ona od razu tego, o czym pisał przez ostatnich wiele lat, i owocuje przyczynkami do kwestii wcześniej stawianych, jak dziedzictwo katastrofizmu u poetów wojennych czy problem mieszanej tradycji narodowej i religijnej Baczyńskiego. Nawet zatem tekst będący dyskusją z książką o Baczyńskim Stanisława Stabry wpisuje się łatwo w główny dyskurs Święcha o wojnie.
Część czwarta, jak się rzekło, jest dość osobistą refleksją badacza literatury polskiej nad swoją dyscypliną. Najważniejszy i najbardziej problemowo unerwiony jest tu rozdział wstępny, będący zmodyfikowaną wersją referatu wygłaszanego na krakowskim Zjeździe Polonistów. Autor przedstawia tu polonistykę jako naukę rozpiętą na nieuchronnych sprzecznościach, głównie wskutek zadań usługowych, jakie pełni wobec polonistyki szkolnej. Jest więc i nowatorska, i konserwatywna (musi bowiem bronić kanonu i standardów nauczania), wchłania nowe idee i zarazem obserwuje, jak owe idee, formułowane w specjalistycznym języku, nie potrafią przebić się do uczniowskich głów (i programów nauczania). Jednocześnie jest wciąż obiektem manipulacji ze strony polityków i ideologów, którzy próbują używać jej do transmisji pożądanych przez siebie treści wychowawczych.
Ten pobieżny z konieczności rzut oka na tematykę książki Jerzego Święcha dowodzi, jak wielostronne i pasjonujące jest to dzieło. Jednocześnie mówi, że zajmowanie się literaturą pociąga za sobą zajęcia znacznie bardziej rozległe i wymagające szerokiej wiedzy, a także ustalonej tożsamości – nie tylko kulturowej, ale też moralnej. Bo gdziekolwiek dotkniemy literatury XX stulecia, tam owa moralna problematyka pojawia się i żąda dla siebie uwagi. Badacz literatury XX wieku stoi na ruchomych piaskach, bo jego przedmiot studiów nieustannie się zmienia, oglądany jest z różnych perspektyw, sam badacz atakowany jest przez coraz to nowe języki metodologiczne i filozoficzne, co zmusza go do przepracowywania nieustannie założeń swej nauki, jej kanonu tekstów i zasad wartościowania. Zmusza też do zadawania niewygodnych pytań – także samemu sobie. A jednak autorowi Nowoczesności udaje się zachować własną tożsamość pośród tych ciągłych zmian. Czytając jego wielce erudycyjne szkice na tematy teoretyczne i metodologiczne, mamy zarazem w pamięci inne, nader osobiste teksty, w których wyraża się jego osobowość i biografia (nie tylko naukowa). Nawiasem mówiąc, jest to także punkt spotkania pomiędzy autorem książki a mną – jej czytelnikiem, sam bowiem wiele pisałem na tematy, które pojawiają się w dziele Jerzego Święcha. Takie osobiste wyznanie i nastawienie na równie osobistą reakcję czytelnika to zapewne jedyny w dzisiejszych czasach sposób uprawiania nauki o literaturze, który pozwala uczonemu w wielości nowych języków i koncepcji zachować rysy własnej twarzy. I to może jest największą wartością książki Jerzego Święcha.
_______________________________________________________
Jerzy Święch: Nowoczesność. Szkice o literaturze polskiej XX wieku. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2006, ss. 349, 3 nlb.