Sen wariata tudzież marne losy polskich emigrantów
Jeśli rację ma Dariusz Nowacki, piszący na łamach „Gazety Wyborczej”, że Przebiegum życiae jest najciekawszą polską powieścią o emigracji epoki unijnej, to można się zastanawiać, czy do pozostałych warto zaglądać. Jakkolwiek by było, trudno zgodzić się z opiniami czytelników, którzy na forach internetowych podkreślają: „najpyszniejszy w tej książce jest język”. Nowacki ujął to krótko: Przebiegum życiae zostało napisane „just for fun”. Właściwie nie można mu zarzucić, że mylnie zinterpretował intencje autora, skoro ten już w pierwszym zdaniu powieści informuje: Ta książka jest pierdoliście very nice, optymistyczna i kulturalna, ale wam się może tak nie wydawać. Pozostaje jednak pytanie, co dla kogo jest „fun”. Mnie upstrzenie polskich zdań angielskimi zwrotami czy wyrazami, często zmodyfikowanymi bądź świadomie błędnie zapisanymi, nie wydaje się tak bardzo zabawne. Czy frazy O koorva tempora, o koorva mores, moi drodzy peepal bądź Gustaw wyszedł na korytarz, a stamtąd na wolność, gdzie Good Lord własnoręcznie robi air condition albo Pecunia non olet, and sheisse happens mają eksponować lingwistyczną inwencję autora? A może to drwina z groteskowego zwyczaju „wzbogacania” polszczyzny obcojęzycznymi zwrotami przez emigrantów?
Na razie dajmy jednak spokój sprawom języka i powiedzmy kilka słów o fabule. W zasadzie powieść można podzielić na dwie części. Pierwsza, znacznie krótsza, rozgrywa się w Warszawie, czyli „Bulandzie”; druga – w Irlandii („kraina bajobongo”). Głównych bohaterów jest również dwóch: Gustaw oraz Konrad – narrator. Najpierw poznajemy losy Gustawa. To czterdziestolatek należący do pokolenia sukcesu. Absolwent MBA, finansista na kierowniczym stanowisku, z piętnastoletnim doświadczeniem zawodowym. Jego „przebiegum życiae”, bo tak je nazywał, nie mieściło się na dwóch stronach maszynopisu. Ponadto Gustaw ma żonę (z doktoratem z ekonomii), dwie dorastające córki, dziewięćdziesięciometrowe mieszkanie w apartamentowcu oraz seata toledo. Jedyna ekstrawagancja w jego poukładanym życiu to muzyka reggae. „Był z niego gość”, jak ironicznie podkreśla narrator. Jednak na skutek knowań nowo zatrudnionego asystenta, młodziana z prowincji, Gustaw traci pracę, a z nią sukcesywnie z jego życia znikają oszczędności, koledzy, żona i córki, mieszkanie oraz seat toledo. Gustaw już nie jest „gościem”. Staje się bezrobotnym z perspektywą bezdomności za progiem. Zgnębiony, kupuje w wigilijny wieczór bilet i leci do Irlandii, wmawiając sobie, że tam jego los się odmieni. W najlepszym garniturze bezskutecznie odwiedza potencjalne miejsca zatrudnienia i rozsyła setki CV, systematycznie redukując informacje o swoim wykształceniu i umiejętnościach. Poznaje Konrada i dzięki jego pomocy podejmuje pracę w irlandzkiej fabryce. Zadanie mężczyzn polega na wrzucaniu od świtu do zmierzchu kartonowych pudeł do wielkiej metalowej zgniatarki.
Konrad jest kilkanaście lat młodszy od Gustawa i również pochodzi z Warszawy. Z oceną bardzo dobrą ukończył socjologię ze specjalizacją w zakresie integracji europejskiej i jej problemów. Po studiach chciał zostać copywriterem, rodzice utrzymywali go przez rok, odpowiedział na dwieście ogłoszeń, jednak zatrudnienia nie znalazł. Ukradziono za to jeden z wymyślonych przez niego sloganów.
Obie części są schematyczne, ale gorsze wrażenie robi pierwsza, warszawska. Na temat beznadziejnej sytuacji panującej na polskim rynku pracy wypowiedziało się już wielu autorów, m.in. Marta Dzido, Ignacy Karpowicz, Sławomir Shuty czy Jakub Żulczyk. Czerwiński nie ma tu nic do dodania, jedyna różnica polega na tym, że jego bohater nie jest świeżo upieczonym absolwentem szkoły wyższej, lecz czterdziestoletnim facetem, który – wydawałoby się – większość najważniejszych życiowych decyzji ma już za sobą. Ostatecznie jednak powiela los młodych – wykonuje pracę nijak mającą się do jego kwalifikacji.
Ponadto w Przebiegum życiae zawarta jest sugestia, iż utrata firmowej posady okazała się dla Gustawa w jakimś sensie katartyczna. Jego małżeństwo od pewnego momentu „było już tylko dealem”, nie potrafił znaleźć wspólnego języka z córkami, a w firmie był po prostu „tylko trybem w maszynie”, „małym białym kwadratem” w bazie danych – wystarczyło wcisnąć prostokątny guzik, żeby zniknął. Pozornie poukładane życie. Musiał spaść na dół drabiny społecznej, a potem opuścić ojczysty kraj, żeby dostrzec, że otacza go pustka.
Portret emigracji również niczym nie zaskakuje. Krótko mówiąc, Polacy są skazani na porażkę, bo są Polakami. Do znudzenia powtarza się tu opinie, że „gówniane prace są dla gównianych ludzi”, a na obczyźnie „nie potrzebują polskich dyrektorów”, lecz „kogoś do gnoju” i „czyszczenia kibli”; Polacy to jedyni śmieciarze w historii świata z dyplomami uniwersytetów. Nie różnimy się wiele od ludzi, których wywieziono z Afryki na slave shipach. Jedyna różnica jest taka, że my robimy to sobie na nasze własne życzenie (…). Jesteśmy self-made niewolnikami dwudziestego pierwszego wieku – konkluduje rozgoryczony narrator. Tylko dresiarze, nazywani w powieści „sportowcami”, czują się w Irlandii jak u siebie, ale oni czują się tak zawsze i wszędzie.
W sumie to, że Czerwiński w decydującej mierze skonstruował Przebiegum życiae z klisz, stereotypowych wyobrażeń i banalnych wydarzeń, nie powinno dziwić – taka perspektywa narracyjna jest naturalną konsekwencją sądu wyrażonego w pierwszych zdaniach powieści, że wszystkie książki opowiadają o „dupiemaryni”. Ale czy mamy wierzyć, że na tym właśnie polegał autorski zamysł? (Zdaniem Nowackiego chyba tak: Piotr Czerwiński żongluje kliszami emigracyjnego losu, posługuje się stereotypami w celach prześmiewczych, a nie pseudodiagnostycznych.) Zaznaczmy jednak, że manewry pisarskie Czerwińskiego nieraz przypominają chwyty zastosowane przez Dorotę Masłowską w Pawiu królowej, nie tylko ze względu na językowe hulanki, ale przede wszystkim z powodu odautorskich wykładni sensu i ironicznych autokomentarzy. U Masłowskiej czytamy: Ta piosenka powstała z funduszy Unii Europejskiej. Zawiera liczne niepoprawności gramatyczne i logiczne błędy. (…) Nie należy się zniechęcać niezrozumieniem piosenki. Przez jej oczywisty poziom literacko mierny spowodowane jest to. Była naszym zamierzeniem taka słabość tekstu… Czerwiński pisze zaś: True, true, wiem. Mówię o tej wodzie w sedesie i o tym, ile minęło piw sakra way too much za często. I w kółko mówię „true”, that is, I know, znaczy się, wiem, true. Ale umówmy się, na potrzeby niniejszego dzieła, że to nie jest dowód mojej nieporadności językowej, tylko genialnie dobrany środek artystycznego wyrazu. Wektory co prawda przeciwstawne, ale cel chyba ten sam – uwypuklić świadomość niedostatków własnego dzieła i podkreślić ironiczny dystans. Tylko po co? Przecież już wiemy, że „dzisiaj trudno o niebanalne historie”, „największy kicz to czasem najprawdziwsze życie”, a dupamaryni stanowi sens życia oraz każdy ambitny kierunek w sztuce.
Oczywiście Polakom niełatwo wyzwolić się z narodowych mitów i martyrologii. Bohaterowie rozumieją je nieco inaczej. Dla Gustawa będą to m.in. Powstanie Warszawskie, Bogurodzica i Grunwald, dla Konrada – imperatyw włączenia się do bójki, w której „naszych biją”. Zatem powieść Czerwińskiego powinniśmy uznać także za głos w długiej tradycji tekstów rozrachunkowych, oparty oczywiście na drwinie, ironii i umiarkowanym szyderstwie: na przykład jeden z Irlandczyków podrywa polskie dziewczyny „na Powstanie Warszawskie” – są tak patriotycznie wzruszone, kiedy o tym mówi, ze idą się z nim bzykać w pięć sekund. Naturalnie bohaterowie dość mają swoich polskich gęb, kpią z narodowych toposów i dystansują się wobec nich. Jak wiadomo, to ciężar, który ciągnie w dół, ale daje też siłę, nawet jeśli przekonanie o niej podszyte jest goryczą i ironią: w końcu przecież jesteśmy Polakami, dla nas nie ma rzeczy niemożliwych – konkluduje narrator. Ostatecznie jednak żadnemu z bohaterów nie udaje się z polskości wyzwolić. Konrad wybiera fikcję, zaś Gustaw wyzwala się nie tyle z jakiejś określonej sytuacji, co w ogóle z życia czy porządku dotychczasowej egzystencji. Dzięki kilku narracyjnym chwytom z postaci komicznej przeistacza się w postać tajemniczą bądź nawet tragiczną.
Finał jego losów stanowi wyraźne nawiązanie do Małego Księcia Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, o którym zresztą Gustaw przygotowywał scenariusz. To najbardziej ujmujący wątek Przebiegum życiae. Z tęsknoty za bajkowym pięknem świata prostych reguł i jasnych moralnych prawd przebija autentyzm, wyraźny mimo wszechobecnej w tej narracji i na ogół pretensjonalnej dezynwoltury.
Czerwiński lubuje się w nawiązywaniu do konwencji. Jego bohaterowie nader często mają wrażenie, że uczestniczą w głupim filmie, przedstawieniu teatralnym bądź grze komputerowej. Kreskówki, zwłaszcza z kaczorem Duffym, są dla nich nie tylko naturalnym kontekstem, lecz właściwie zasadniczym światem, nierzadko logiczniej poukładanym i prawdziwszym niż otaczająca rzeczywistość.
Zapętlenie to w tej prozie ważny chwyt. Ostatecznie przecież nie mamy pewności, czy bohaterowie w ogóle istnieją ani kto tu jest czyim narratorem. Może to Gustaw wymyślił Konrada, a może było odwrotnie. Po prostu obaj wzajemnie się warunkują. Konrad jest bohaterem scenariusza napisanego przez Gustawa, a Gustaw opowieści stworzonej na podstawie tego scenariusza. Chodzi tu pewnie o wyeksponowanie fikcjonalności tych postaci, ich istnienia-nieistnienia, a może nawet uwikłania w fikcję wszelkich ludzi, skoro Gustaw zdaniem narratora był metaforą nas wszystkich, jak te sakra ty vole kartony w fabryce, i cartoony w telewizorze, były metaforą naszego życia. Krótko mówiąc, świat okazał się miejscem na tyle nieprzyjaznym, absurdalnie urządzonym, że nie sposób ani jego, ani własnego istnienia traktować serio. Jedyną obronę stanowią śmiech, kpina, ironia oraz chamstwo. Bohaterowie wolą nie dopuszczać do siebie myśli, że ów świat mógłby być prawdziwy, bo tym samym musieliby przyznać się do porażki, uznać własne życie za kompletne fiasko. Lepiej zatem umknąć w konwencję kreskówki, odseparować się od wrogiej, w ich mniemaniu groteskowo urządzonej rzeczywistości. Żyć (i pisać?) „for fun”.
Owo narracyjne zapętlenie funkcjonuje oczywiście na wielu poziomach. Ze świata Przebiegum życiae właściwie nie ma ucieczki. Bohaterowie jedynie wyobrażają ją sobie, snując rojenia o jakimś sekretnym nieistniejącym mieście, w którym można się schronić, „kiedy sprawy mają się źle”. Mieście – „przedłużeniu dzieciństwa” – zamieszkanym przez rysunkowych ludzi, „którzy nigdy nie zrobią (…) krzywdy”. Dyskutują o Nuku Alofa, najdalszym zasiedlonym miejscu przed linią zmiany daty, czyli „ziemi obiecanej”, gdzie zawsze jest przyszłość. Oni jej jednak nie widzą, ponieważ dla nich czas jest jak taśma filmowa. Każdy dzień to jedna klatka. Z jakichś powodów taśma zakręca pod koniec każdego tygodnia, jak wąż. Albo domino. Nie wiadomo, dokąd film pójdzie i gdzie zakręci. Na pocieszenie mają bajki z kaczorem Duffym i piosenki reggae. „Wesołe piosenki o smutnych rzeczach”, czyli prawie jak ta książka.
Nie zapominajmy także, że to sen zainspirował Gustawa do napisania scenariusza o własnych losach i o odwróceniu „szalonej transformacji” dorosłego Małego Księcia w środowisku polskich emigrantów we współczesnym Dublinie. I że po jakimś czasie sytuacja ta „spełniła się” na jawie: bohater poznał mężczyznę, w którym dostrzegł dorosłego Księcia – „cynicznego chama”, którego trzeba „naprawić, przywrócić mu dobro”. Skoro zawiodły wszelkie tradycyjne sposoby odbudowania poczucia własnej wartości, były finansista i pragmatyk uciekł w świat imaginacji: postanowił, że spisze tę historię i uzdrowi Małego Księcia na papierze. A ponieważ „nie był specjalnie kreatywny” – zmanierowało go piętnaście lat dryfowania w galerach z pieniędzmi – potrzebował „prawdziwego Małego Księcia”. I wtedy właśnie spotkał Konrada, który w pijackim widzie zażartował: „Proszę cię, narysuj mi baranka”. Historia zaczęła się pisać.
Tak więc Gustaw potrzebował Księcia/Konrada, by ocalić siebie, nadać swemu życiu cel i sens. Poza wiarą, że jest dobrym człowiekiem i że to jeszcze może mieć jakiekolwiek znaczenie, nie pozostało mu już nic. (A dobry człowiek to dziś przede wszystkim loser, freak, jakby pewnie wyraził się narrator tej prozy.) Ale na tej znajomości korzysta też Konrad. Niekiedy odrzuca rysunkową konwencję i zadaje sobie pytania, kim naprawdę jest i co zrobił, żeby jego życie miało sens. Co dokładnie jest dobre, a co jest złe? Co jest czarne, a co jest białe? Bo czyż nie o to właśnie toczy się gra: czy dziś można/warto być jeszcze dobrym człowiekiem?
Piotr Czerwiński: Przebiegum życiae, czyli kartonowa sieć. Świat Książki, Warszawa 2009, ss. 352.