Joanna Kisiel
Kwiaty na kamieniu
(…)
Antologia Lublin – miasto poetów podejmuje tradycję autorskiego porządkowania stanu posiadania liryki związanej z konkretnym miejscem bez dodatkowych uzasadnień tematycznych. Celem publikacji jest szerokie zakreślenie panoramy poetyckiego środowiska Lublina, powodem jej wydania – towarzyszące żywej pasji czytelniczej redaktora niestrudzone pragnienie dokumentowania i gromadzenia lirycznych dokonań twórców (na różne sposoby) lubelskich. Przedstawiony tu poetycki portret miasta zyskuje zatem całkowicie inny charakter niż ten, który miała tematyczna antologia Waldemara Michalskiego Pięć wieków poezji o Lublinie z roku 2002. Lublin – miasto poetów to swoista kronika lirycznych zdarzeń kreujących obraz życia literackiego jedynego miejsca w świecie, w określonej aktualności początku drugiej dekady XXI w. To lista obecności indywidualności twórczych współtworzących artystyczną atmosferę miasta, wielobarwna mozaika poetyckich obrazów, zapis różnorodności głosów, sposobów odczuwania, bogactwa świadectw egzystencji. Nazwa miasta – wskazana w tytule tomu – rozpisana zostaje na wielość nazwisk związanych z nim poetów, bo też antologia Wróblewskiego przynosi niebywale szeroko zakreśloną panoramę środowiska. Redaktor w dwóch stosunkowo szczupłych woluminach zaprasza do lektury wierszy aż 56 twórców – to znacznie więcej niż oferowali autorzy przypomnianych wcześniej zbiorowych wydań.
W wyborze Lublin – miasto poetów obowiązuje nad wyraz demokratyczna zasada. Każdy z poetów jest reprezentowany przez dwa teksty liryczne, bardzo rzadko zdarza się, i to w przypadku szczególnie krótkich wierszy, że w antologii zamieszczono trzy utwory jednego twórcy. Żelazną regułą jest bowiem założenie, zgodnie z którym każdemu z autorów poświęcono tyle samo miejsca, niezależnie od jego dorobku oraz pozycji, jaką zajmuje w literackim środowisku regionu i kraju. Tak pomyślany kształt antologii znajduje wytłumaczenie w jej genezie, związanej z kącikiem poetyckim w lubelskiej „Gazecie Wyborczej”, w którym było miejsce na jeden wiersz z komentarzem i biogram poety. Układ zbioru wyraźnie nawiązuje do tamtej cyklicznej publikacji, w porządku zwartej edycji ujawnia jednak inne sensy. Przywodzić może na myśl swoisty agon poetycki, w którym każdy ma równe szanse, by zaistnieć w czytelniczym odbiorze – nikt nie został namaszczony na lidera, ale też wszyscy są skazani na uderzająco wyrywkową prezentację. Każdy jest poetą dwóch wierszy. Czy to wystarczy, by miarodajnie przedstawić twórcę? Z pewnością nie, choć niejednokrotnie pozwala, by uwaga odbiorcy zatrzymała się przy frapującym tekście. Antologia w takiej formie w większym stopniu promuje wiersze niż ich autorów.
Doświadczenie i wrażliwość redaktora zbiorowej publikacji sprawiają, że nie trafiamy w niej na teksty słabe, chociaż ich autorzy – rzecz jasna – są poetami różnego formatu. W tej sytuacji szczególnego znaczenia nabiera kwestia wyboru, który w kąciku poetyckim jest zawsze manifestacją subiektywnego gustu, rejestracją prywatnych olśnień, próbą skupienia uwagi odbiorcy na zindywidualizowanej propozycji czytania i wyróżniania tekstów. W porządku antologii gest wyboru naznaczony jest inną odpowiedzialnością, związaną z obowiązkiem reprezentowania poety. Dwa wiersze stają się jego wizytówką, mają umożliwić mu zaistnienie wśród „najlepszych” wierszy innych twórców. Antologia pozwala na poetyckie błyski, nie daje szansy na to, by rozsmakować się w specyfice poetyckiego klimatu właściwej prezentowanym autorom, z konieczności przypisuje poecie jeden odcień jego twórczych poszukiwań.
(…)
Karol Maliszewski
Na Czechowiczowskim kamieniu…
(…)
Jeśli chodzi o mnie, nadzieje pokładałem (i nadal pokładam) w twórcach wchodzących do literatury na przełomie XX i XXI w. oraz trochę później. W tej grupie poetów wskazuję Annę Marię Goławską, na której wiersze z przyjemnym zaskoczeniem natknąłem się kiedyś w internecie. Potem na pewno czytałem coś autora przedstawionego w antologii jako Rafał Mieczysłavsky. Natomiast do tej pory nie znałem poezji Grzegorza Korby, Marty Jedliczko, Joanny Pawłat, Aleksandry Zińczuk, Adama Marczuka, Wojciecha Dunina-Kozickiego, Ewy Solskiej. I jeszcze Marcin Czyż – jak dla mnie małe odkrycie; przy tej prezentacji chciałoby się więcej. Dwa utwory tylko zaostrzyły apetyt. I wreszcie ostatnia fala, godnie w tej publikacji reprezentowana przez twórcę o nazwisku obecnie najgłośniejszym. Chodzi o Kamila Brewińskiego, docenianego na różnych forach i przez różne gremia. Niezwykle oryginalny talent – i znów dwa wiersze to za mało. Na szczęście mogłem sobie doczytać resztę w tomie Clubbing. Tak samo znałem wcześniej (i pozostawałem pod jego wrażeniem) zbiór Badland Grzegorza Jędrka. Sądzę, że i o nim jeszcze usłyszymy. I pewnie też o Mateuszu Grzeszczuku i Rafale Rutkowskim. Ten ostatni (jak wcześniej Brewiński) został zauważony przez wrocławskie Biuro Literackie i właśnie znalazł się w finale projektu „Połów 2014”; kto wie, czy nie zaowocuje to wydaniem zauważalnego w skali ogólnopolskiej tomu poetyckiego.
W Lublinie rzeczywiście coś się dzieje – ciągłość poetyckich pokoleń została zachowana, a młodzi dochodzą do głosu i zyskują znaczenie w sposób niemal podręcznikowy. Przyznam, że z początku podśmiewałem się w duchu z emfazy Bogusława Wróblewskiego, umieszczającego lubelską potęgę poetycką tuż za Krakowem. Po przeczytaniu antologii i przemyśleniu mogę tylko z pokorą jego zdanie o tamtejszych talentach powtórzyć: one rodzą się tu po prostu na (Czechowiczowskim) kamieniu.
(…)