Nobody’s perfect?
Dobrze się myśli literaturą Ryszarda Koziołka, profesora literaturoznawcy Uniwersytetu Śląskiego, a od roku przewodniczącego kapituły Nagrody Literackiej „Nike”, to lektura obowiązkowa nie tylko dla polonistów, lecz dla wszystkich, którym czytanie i myślenie nie jest obce. Trudno oprzeć się wrażeniu, że śląskiemu badaczowi, podobnie jak Wisławie Szymborskiej, bliskie są słowa Montaigne’a: „Patrzcie, ile ten kij ma końców”. Przywołanie renesansowego humanisty i zarazem twórcy nowożytnego eseju ma w tym wypadku dodatkowy sens, gdyż omawiana publikacja składa się właśnie z dziewiętnastu esejów, łączących często krytykę literacką z biografistyką. Pierwotnie teksty owe, w krótszej wersji, ukazywały się na łamach gazet, takich jak: „Tygodnik Powszechny”, „Polityka”, „Książki. Magazyn do czytania”, „Gazeta Wyborcza”, otwierające zaś tom Deklaracje zostały oparte na wywiadzie udzielonym przez Koziołka twórcom internetowego portalu Niewinni Czarodzieje.
Tak więc adresatem publikacji jest nie tyle środowisko akademickie, ile każdy polski inteligent (choć – jak twierdzą niektórzy – pojęcie owo nie posiada obecnie swego desygnatu…). Dzięki temu czytelnicy nie są skazani na męki wyższego rzędu i nie muszą się przedzierać przez meandryczną składnię i potok specjalistycznych terminów. Mogą natomiast czerpać z lektury intelektualną przyjemność, oczywiście nie bez pewnego wysiłku. Śląski badacz, łącząc akademicki profesjonalizm z pasją pożeracza dobrych książek, pisze niezwykle barwnie, ze swadą. Inkrustuje krytycznoliteracki komentarz zabawnymi anegdotami, odniesieniami do popkultury czy też wplata dyskretnie uwagi o osobistych doświadczeniach. W Deklaracjach wyznaje, iż gdy był nastolatkiem, o jego czytelniczych skłonnościach zadecydowała lektura Układu Elii Kazana – książki pochłanianej podówczas przede wszystkim ze względu na erotykę. Natomiast kultowa powieść Julia Cortázara uświadomiła Koziołkowi niezwykłość słowa jako fundamentu literatury: W „Grze w klasy” było jednak coś jeszcze, coś, czego doświadczyłem wtedy pierwszy raz – tekst jako fascynująca gra językiem i w język, która może być udziałem czytelnika, a nie tylko pisarza (s. 12).
Deklaracje stanowią swoistą introdukcję, w której Ryszard Koziołek przekonuje do przywrócenia literaturze należnego jej statusu, osłabionego w ostatnich latach przez media. I choć dane na temat czytelnictwa w Polsce nie napawają optymizmem, konstatuje: Literatura nauczyła nas pragnąć czegoś „innego”, wychodzić poza krąg codziennych przyzwyczajeń, poza rytuał wyznaczany bądź przez konwencję życia wspólnoty, bądź po prostu przez potrzeby ciała, które każe nam jeść, spać i tak dalej (s. 8). Autor analizuje problem z wielu stron, nie łudzi się, że utopia powszechnego czytelnictwa może zostać kiedykolwiek zrealizowana. Choć jednak dostrzega brak możliwości stworzenia w dzisiejszych czasach kanonu utworów, których nieznajomość wywoływałaby poczucie zawstydzenia, zarazem prowokacyjnie przywołuje opisaną przez Davida Lodge’a w Zamianie grę w upokorzenie: Wygrywał ten, kto przyznał się do nieznajomości najbardziej znanej książki. Bliski zwycięstwa był dziekan anglistyki, który nie czytał Miltona, ale pokonał go jeden z wykładowców nieznający „Hamleta” (s. 18).
Koziołek z namiętnością pasjonata ujawnia pożytki płynące z lektury. A zalicza do nich m.in. doskonalenie naszego języka, gdyż literatura pokazuje, jak wyjaśnić świat przy pomocy słów, wypowiedzieć emocje, lęki, sny, fantazje. A bez czytania zostanie nam w ustach bezradny, mimowolnie komiczny słownik emigranta lub kikut mowy zdegradowanej do stu czterdziestu znaków plus n razy k…wa (s. 11). Autor wskazuje, że dobra książka stanowi pomost do drugiego człowieka, pogłębiając nasze doświadczenie egzystencjalne poprzez symulację dramatycznych przeżyć. Bo przecież kto miałby ochotę żyć jak Raskolnikow, Gustaw, Wokulski? (s. 14). Jednak dzięki medium, jakim jest słowo, wchodzimy w ich świat. Koziołek wielokrotnie też podkreśla afektywny wymiar literatury i jej zdolność do budzenia emocji w odbiorcach.
To tylko wybrane argumenty z Deklaracji, natomiast ich pełny przegląd i rozwinięcie znajdujemy w kolejnych esejach, w których autor dzieli się swymi literackimi fascynacjami, nie cofając się także przed prowokacjami, gdyż zgodnie z maksymą Montaigne’a zaprasza czytelników do podążania tropem odczytań nieoczywistych. Dotyczy to nie tylko interpretacji polskiej klasyki, ale również utworów najnowszych. Dobrze się myśli literaturą stanowi w istocie zbiór obszerny i różnorodny pod względem formy i treści, ponieważ szkice krytycznoliterackie sąsiadują w nim z tekstami biograficznymi, tom zamykają zaś dwa niezwykle osobiste eseje dotykające zagadnień metafizycznych. Wspomnijmy też artykuł o Stanisławie Przybyszewskiej (Kto jeszcze umrze przez Robespierre’a), mający formę listu do autorki bestsellerowej trylogii W komnatach Wolf Hall Hilary Mantel, która w jednym z wywiadów wyznała, że planuje książkę o polskiej pisarce pochłoniętej obsesyjnie rewolucją francuską. Koziołek zgłębia losy córki „młodopolskiego szatana”, żyjącej przez ostatnie dziesięć lat w niewyobrażalnej nędzy, a egzystującej jedynie dzięki sztuce, morfinie i… miłości do Robespierre’a. Rozważa przy tym, na ile angielskiej powieściopisarce uda się wniknąć w związek pomiędzy fascynacją ojcem, stręczycielem i kochankiem a późniejszym uwielbieniem dla francuskiego jakobina. Przy tej okazji warto zwrócić uwagę na sąsiedni szkic pod znamiennym tytułem Mądre dziewczyny: Hanna Malewska, o autorce, której historyczną prozę Koziołek uznaje za pomost między Sienkiewiczem a Parnickim.
Tak więc poza klasykami w książce śląskiego literaturoznawcy pojawiają się twórcy prawie już zapomniani, a obok nich także całkiem współcześni: Marek Bieńczyk, Tymoteusz Karpowicz, Andrzej Stasiuk, Szczepan Twardoch. Wśród tych ostatnich jest też Filip Springer, którego publikacje zostały omówione w eseju pod greenawayowskim tytułem Oczy architekta. Tekst ów zasługuje na wyróżnienie między innymi dlatego, że tym razem Koziołek analizuje literaturę faktu, poświęconą ulotnej naturze architektury jako dziedziny sztuki. Nietrwałość dzieł powstałych z najbardziej trwałej materii, z jakiej robi się sztukę, sprawia, że oczy wielkiego architekta są zawsze oczami melancholika (s. 134). Z trzech książek Springera dwie (Źle urodzone i Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach) dotyczą architektury PRL-u, Miedzianka zaś to opowieść o zniknięciu dolnośląskiego miasteczka z siedemsetletnią historią. Koziołek przyznaje, że reportaże te stanowią swoisty kurs czytania architektury modernizmu powojennego, widzianego na co dzień, nieraz pogardzanego, a coraz częściej bezpowrotnie znikającego, jak warszawski SuperSam. Nie oznacza to bezkrytycznego podejścia do tekstów Springera – autor Dobrze się myśli literaturą zwraca np. uwagę na brak szerszego kontekstu politycznego, który umożliwiłby ukazanie gry z władzą, w jaką uwikłani byli ówcześni architekci, czy ujęcie postaci Oskara Hansena jako idealisty próbującego zrealizować w peerelowskiej rzeczywistości koncepcję Formy Otwartej.
Nie bez przyczyny Michał Paweł Markowski konstatuje w nocie zamieszczonej na czwartej stronie okładki: Nie ma żadnych wątpliwości: nikt nie czyta dziś w Polsce literatury tak wnikliwie i tak namiętnie jak Ryszard Koziołek. Prowokujący erudyta, zaskakujący intelektualista. Choć na końcu recenzent dodaje: Trochę przesadza z tym pozytywizmem, ale nobody’s perfect. Cóż, Koziołek to pracownik zakładu historii literatury poromantycznej, a co więcej uważa, że nowoczesna Polska, czyli taka, w której przyszłość jest ważniejsza od przeszłości, narodziła się w pozytywizmie. Dlatego też początkowe eseje poświęca Kraszewskiemu, Sienkiewiczowi i Prusowi.
To, co fascynuje badacza w Kraszewskim, a więc twórcy zepchniętym do „literackiego czyśćca”, wynika nie tyle z ogromu dorobku pisarskiego autora Starej baśni, nazwanego zresztą w książce najwydajniejszą w historii polskiej literatury neurobiologiczną maszyną do pisania (s. 75), ile z niemożności stworzenia jego spójnej biografii. Poznajemy więc Kraszewskiego w różnych sprzecznych wcieleniach, m.in. jako religijnego antyklerykała, radykalnego demokratę wiodącego pański styl życia, idealistę i literackiego biznesmena, szpiega przeciwnego spiskom politycznym. Wydaje się, że dla Koziołka najistotniejszy pozostaje fakt, że Kraszewski wyzwolił nas z rodzimego mugolstwa, czyli nieczytania po polsku. Twierdził, że Polacy cierpią na legofobię – wstręt przed czytaniem – a jednak udało mu się wytworzyć inteligenckie poczucie winy nakazujące kupowanie polskich książek i prenumerowanie polskich gazet (s. 77).
Podobnie niejednoznaczną postacią jest Bolesław Prus – bohater dwóch esejów: Trzeba kupić tę miłość i Szary geniusz. Pierwszy z tych szkiców dotyczy – jak można się domyślić – polskiej arcypowieści, czyli Lalki. Koziołek rozwija w nim dość znaną tezę o datowanym na połowę XIX wieku wtargnięciu ekonomii we wszystkie sfery życia. Argumenty badacza są już natomiast dość prowokacyjne, bowiem pisze on o swoistym fetyszyzmie Wokulskiego. Kończy zaś swoje rozważania iście barokowym konceptem: jeśli pójdziemy dalej i posłużymy się językiem ekonomii do nazywania wszystkich naszych relacji ze światem, także tych o wymiarze uczuciowym, etycznym i metafizycznym, to w konsekwencji nastąpi implozja, z której wyłonią się nowe sposoby opisu rzeczywistości. W drugim tekście autor Kronik tygodniowych określony został jako „genialny masochista”, wyznający do końca życia pozytywistyczną utopię i zarazem ukazujący jej klęskę, bo przecież Lalka, Emancypantki i Faraon dowodzą, że wielbiona przez pozytywistów wiedza nie wiedzie do odkrycia ładu i szczęścia, ale do tragedii (s. 97).
Źródło Prusowskich idiosynkrazji widzi śląski akademik w traumie popowstaniowej. Rozbija przy tym stereotypowy wizerunek autora Lalki, który w powszechnej świadomości przypomina nieco motyla przyszpilonego do makiety. Mówiąc o Prusie, Koziołek wskazuje, że wbrew przypisywanej mu aurze pogodnego spokoju jego pisarstwo napędzały zachłanność i depresja (s. 92). W efekcie czytelnicy otrzymali galerię neurotycznych postaci, dwuznacznych i pełnych sprzeczności. Zdaniem badacza Lalka odkrywa fascynującą ideę – współczesny człowiek to swoisty „model do składania”, wypadkowa nieprzystających do siebie elementów, a także warunków społecznych i historycznych, czego egzemplifikację w powieści stanowi scena z rozcinaną na kawałki tytułową lalką. W finalnej części eseju Koziołka Prus, z powodu swych rozważań o człowieku jako indywiduum i zarazem istocie społecznej, zostaje określony mianem prekursora Richarda Dawkinsa i Michela Houellebecqa. A ten pesymistyczny osąd potwierdzają słowa Rzeckiego: A co, jeśli ludzie to tylko chaotyczne zwierzęta z nadwyżką kultury? (s. 102).
Omawiając Dobrze się myśli literaturą, trudno pominąć teksty poświęcone Sienkiewiczowi, tym bardziej że opublikowane w 2009 roku Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy przyniosły Koziołkowi Nagrodę Literacką Gdynia i cieszyły się dużym zainteresowaniem czytelników oraz mediów. Także i tym razem badacz ukazuje proteuszowe oblicze autora Trylogii, podobnie zresztą jak w wywiadach, w których wielokrotnie zaznacza, by traktować twórcę polskiej powieści historycznej bez protekcjonalizmu i nie powtarzać zasłyszanych w szkole frazesów o pisaniu „ku pokrzepieniu serc”. Tym tropem Koziołek podąża w esejach Kod QV i Ban, ban, Kali(ban), poświęconych szkolnym lekturom; Quo vadis i W pustyni i w puszczy. Z czytanej (bądź częściej oglądanej) w podstawówce historii o przygodach Stasia i Nel wydobywa postać „dobrego dzikusa”, czyli Kalego. Etymologicznie imię to wywodzi od Szekspirowskiego Kalibana, przywołuje też Renana, który był autorem dwuczęściowej kontynuacji Burzy. W konsekwencji otrzymujemy wyjaśnienie, że polski noblista podjął próbę, jakże ciągle aktualną, pojednania europejskiego humanizmu z ekonomią kolonizacji.
Onomastyczne perypetie ze słowem Ursus stanowią trzon rozważań w eseju Kod QV i ostatecznie służą zanegowaniu spopularyzowanej przez Juliana Krzyżanowskiego retroprofetycznej interpretacji walki Ursusa z turem jako przyszłego tryumfu nad germańskim zaborcą. Zamiast tego pojawia się zaskakująca konstatacja: Ligia odebrana Ursusowi (czyli Wilhelmowi II – przyp. W. T.) i Ursusowi (Aleksandrowi III – przyp. W. T.) pozwala trwać Romulusowi. Właściwym zwycięzcą jest wszak Winicjusz, czyli Rzym – według Sienkiewicza – druga ojczyzna każdego cywilizowanego człowieka (s. 63). Zdaniem śląskiego literaturoznawcy autor Quo vadis jako klasycysta marzył o połączeniu ewangelicznego chrześcijaństwa z pogańską estetyką i filozofią, a ideę tę reprezentowali św. Paweł, Petroniusz i św. Piotr. Dlatego rozstrzygnięcie fabuły trudno uznać za optymistyczne: Kiedy kończy się Quo vadis, zostajemy ze światem bez kochanków i bez trzech mędrców o imionach na „P” (s. 62). Co więcej, Ligia i Winicjusz swym wyglądem przypominają martwych Petroniusza i Eunice.
Dla Ryszarda Koziołka Sienkiewicz jest też piewcą przemocy, której sztukę pokazywania opanował do perfekcji. W tym m.in. tkwi jego niebezpieczny urok, podobnie jak w umiejętności serwowania rodakom sugestywnego obrazu narodowej historii, o czym możemy przeczytać w znakomitym eseju Szkopuł i koniektura: społeczeństwo dostało od Sienkiewicza coś najwspanialszego – wiarygodny mit własnej wspaniałej przeszłości, ale także coś groźnego – uzasadnienie swej niechęci do nowoczesności, alibi dla anachroniczności obyczajowej i cywilizacyjnej (s. 246). Czy twórca powieści historycznej nie zajmuje w tomie zbyt wiele miejsca? Tym bardziej że w szkicu o Hannie Malewskiej pojawia się stwierdzenie: Skończył się czas Sienkiewicza, czytanego jako terapeuta i rewitalizator polskiego życia zniewolonego lub skundlonego. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że czynnikiem spajającym eseje z Dobrze się myśli literaturą jest refleksja dotycząca relacji pomiędzy historią a powieścią historyczną, które podlegają nieustannemu procesowi ewolucji. Zdaniem autora za sprawą XIX wieku uzależniliśmy rozumienie człowieka i świata od poznania historycznego, ponieważ odniesieniem do tego, co możemy zrobić i kim możemy być, jest wiedza o tym, co stało się wcześniej (s. 244). Co więcej, do tej pory odczuwamy konsekwencje wtargnięcia historii w życie codzienne, które nastąpiło w owym czasie, pociągając za sobą zerwanie z rytmem życia poprzednich pokoleniem. W przypadku Polaków to doświadczenie pogłębiły rozbiory i klęski kolejnych powstań, co sprawia, że polska literatura do dziś podejmuje próby określenia tożsamości jednostki i zbiorowości. Z tej przyczyny mamy w książce zarówno obszerny esej o życiu i poglądach Stanisława Brzozowskiego (analizowanych przez Andrzeja Mencwela), jak i polemiczny wobec frenetycznych wizji Jarosława Marka Rymkiewicza tekst Latający kret.
We wspomnianym wcześniej eseju Szkopuł i koniektura wyraźnie wyeksponowany został antagonizm pomiędzy powieścią historyczną a historią. Historia jako nauka mówi o nieustannym unicestwianiu jednostek, kultur, systemów politycznych i społecznych, a historyk to ekshumator, który uśmierca ponownie wszystko, na co spojrzy (s. 243). Powieść natomiast dzięki fikcji występuje przeciw nicości: Czytając prozę historyczną, doświadczamy za sprawą sztuczek pisarskich ciekawości życia innych, obcych, różnych od nas ludzi. (…) Fikcja historyczna potrafi wytworzyć w czytelniku solidarność z innymi istotami połączonymi z nim przemijalnością (ss. 256-267). Takie podejście zostaje poddane analizie na przykładzie książek twórców współczesnych. I to nie tylko powieści Elżbiety Cherezińskiej Korona śniegu i krwi, bliskiej modelowi prozy XIX-wiecznej, a poświęconej dziejom Piastów, lecz także głośnych ostatnio Ksiąg Jakubowych, Sońki, Dracha czy Wschodu. Autor podkreśla, że Olga Tokarczuk, Tymoteusz Karpowicz, Szczepan Twardoch i Andrzej Stasiuk – oczywiście wszyscy na swój własny sposób – podejmują problem rozpoznania przez człowieka jego losu, tożsamości społecznej lub narodowej w świecie, do którego gwałtownie wkracza historia.
Koziołek nadmienia także, iż u Tokarczuk i Twardocha pojawiają się postaci, które symbolizują powszechną historię i są jej świadkami. W Księgach Jakubowych jest to wiekowa Żydówka Jenta, ulepiona z naszej niezgody, z dziecinnego protestu przeciw temu, że kompletna historia świata nie ma swojego czytelnika i widza (s. 250). Twardoch natomiast narratorem czyni tytułowego bezkształtnego Dracha, czyli po śląsku Smoka. W eseizowanej recenzji Śląska bestia Koziołek konstatuje: Zamierzenie Twardocha jest imponujące – stworzyć powieść o związku Ślązaków ziemią, biopolityczną bestią, w której pali się przemysłowy ogień (s. 216). Z narracji owej „biopolitycznej bestii” autor Dobrze myśli się literaturą wysnuwa wniosek o beznadziejności losu Ślązaków, którzy ani poprzez niemieckość, ani poprzez polskość nie mogą określić swej tożsamości i pojąć sensu bytowania. Ale śląski badacz nie byłby sobą, gdyby nie zakończył tekstu przeciwstawnym stwierdzeniem. Chociaż beznamiętna relacja Dracha ma charakter symultaniczny i unicestwia wszystko, co indywidualne, to przecież pisarz z pietyzmem odtwarza imiona, nazwiska, dramatyczne epizody, realia. I właśnie tak ocala wbrew historii jednostkowe losy.
Podobne bogactwo interpretacji znajdujemy w eseju Esesman, mój bliźni, poświęconym Sońce Karpowicza. Historia irracjonalnej miłości młodego esesmana o znaczącym nazwisku Castorp i młodziutkiej analfabetki z podlaskiej wsi tylko pozornie jest opowieścią o przekleństwie, jakim staje się narodowość w czasie rządzonym przez historię i politykę. Według Koziołka, który zwraca uwagę na misterną konstrukcję książki, najistotniejszą kwestią wydaje się problem niemożności dotarcia do prawdy. Czytelnik nie dowie się, którą wersję po spotkaniu z dziewięćdziesięcioletnią Sońką wybrał kabotyński reżyser z Warszawy.
Trudno też pominąć fakt, że nad refleksjami literaturoznawcy o wojnie unosi się duch Sienkiewicza, piewcy przemocy. Z typową dla siebie przenikliwością autor Dobrze się myśli literaturą odnosi się do Wschodu Stasiuka, którego w tekście Chłopski lament nazywa żartobliwie „egzystencjalnym komunistą”. Zaznacza przy okazji, że pisarz ten ostentacyjnie przesadził z apologią późnopeerelowskiego niedoboru wszelkich towarów, by głosić cnotę powściągliwości. Ale zdaniem Koziołka książka Stasiuka powstała z gniewnej kontestacji, z buntu przeciwko poprawności politycznej, ograniczającej rodaków tylko do kręgu kultury zachodniej, amputującej zaś ich wschodnie korzenie i żądającej wyrzeczenia się części dziedzictwa, które sprowadzone zostało jedynie do pogardliwego określenia „komuna”. Skonsternowanemu czytelnikowi śląski badacz wyjaśnia: Zaznaczcie na mapie miejsca urodzenia naszych klasycznych pisarzy, a niemal wszystkie kropki będą na prawym brzegu Wisły. „Serce literatury polskiej” bije po prawej stronie mapy (s. 192).
Lektura dwóch ostatnich esejów, dotykających zagadnień metafizycznych, to prawdziwa intelektualna przygoda. Szczególnie zapada w pamięć tekst Trzy ucieczki Boga, w którym autor przywołuje napisany przez Fernanda Antonia Pessoę poemat Strażnik trzód. Pojawia się w nim obraz Chrystusa uciekiniera – Jezus, znużony wielowiekowym cyklem stawania się człowiekiem i umierania na krzyżu, wykorzystując sen Ojca i wykradając kilka cudów, zjawia się na ziemi jako beztroskie dziecko. Pessoa rzuca wyzwanie teologii grzechu i odkupienia, eksponując istniejące i możliwe: godność i piękno ludzkiego życia, którego pragnie nawet Bóg (s. 268). Zdaniem Koziołka teologowie powinni być wdzięczni poezji za wtargnięcie na ich tereny, dzięki czemu rozważane przez nich kwestie, częstokroć skostniałe, ożywają, budzą emocje i skłaniają do myślenia.
Cóż, to tylko pobieżny przegląd tekstów z Dobrze się myśli literaturą, ale i tak pojawia się pytanie: czy rzeczywiście nobody’s perfect?
Ryszard Koziołek: Dobrze się myśli literaturą. Wydawnictwo Czarne. Uniwersytet Śląski w Katowicach, Wołowiec 2016, ss. 283.