Pani Lidia
Alkoholik, nie mąż – wrzeszczała na całą ulicę pani Lidia
Zawsze w piątek wypłacano robotnikom tygodniówki
i wtedy murarze pili na umór i wszczynali awantury
Do niedzieli trzeźwieli, szli na spacer, przytulali żony
kupowali dzieciom lody i cukierki mordoklejki
Ten uroczy rytuał wzbudzał zazdrość
Na kolację pani Lidia smażyła placki kartoflane
pachnące cebulą i ociekające wieprzowym tłuszczem
– Masz Maruś, kuszaj – podsuwała mi talerz
a sobie zaparzała herbatę w litrowym kubku
i opowiadała o głodzie na Ukrainie
skąd uciekła, by już nigdy nie powrócić
Pietruszka
To naprawdę nic takiego
domek ze słów, kruche ciasteczko sensu
pas de trois po latach ćwiczeń
Namalowana uliczka skręca w lewo
gdzieś za nią upudrowany ogród ze ścieżką donikąd
i jarmarczna buda z drewnianymi ptakami
Chłopiec z podziwem patrzy na Pierrota
Pietia, Pietruszka – woła
Tymczasem mróz ściska w pasie sprzedawczynię blinów
Psu mało ciepła, dlatego tuli się do stygnącego garnka
półmisek z pierogami faluje ponad głowami
a czarnoskóry chłopak skrada się na pointach
Przykre, ale zawsze nie w porę opada kurtyna
Publiczność biegnie do bufetu po kanapkę z kawiorem
Konfitura z wiśniowego sadu pozostawia na języku osad
Kobieta podobna do Elsy Triolet mówi mi do ucha:
Kto niczego nie pragnie, nie ma żadnych nadziei
i niczego się nie lęka, ten nie może być artystą.
2018