Kończyć to na nowo zaczynać…
Trudno ogarnąć tę księgę naukowych rozmaitości jednym słowem czy hasłem. Choć istota dociekań została określona w tytule podanym na okładce, sposoby poszukiwania odpowiedzi na podstawowe pytanie są tak różne, że odnosi się wrażenie, iż tak naprawdę niewiele je łączy. Ale zapewne tak miało być. Ten wielogłos miał nosić znamiona mozaiki. Zbyt blisko widziana jawi się ona jako chaotyczny zbiór elementów, natomiast dystans odległości przynosi zrozumienie i poczucie, że mamy do czynienia z wyrazistą całością, a porządek w chaosie jednak istnieje. Mowa o antologii tekstów (Od)nowa – znowu – na nowo. Rekapitulacja zredagowanej przez Jarosława Wacha i Łukasza Janickiego. Księga dokumentuje to, co zostało wypowiedziane podczas I Międzynarodowej Interdyscyplinarnej Konferencji Naukowej z cyklu „Wspólne drogi”, zorganizowanej przez Lubelskie Towarzystwo Naukowe i Koło Naukowe Doktorantów Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie w dniach 19-20 maja 2011 roku. Lecz nie dokumentuje wszystkiego. Redaktorzy dokonali selekcji, wybierając szesnaście referatów z czterdziestu dwóch. Aż ciekawość bierze, co było w tych nieuwzględnionych tekstach i dlaczego te, a nie inne, otrzymały szansę publicznego zaistnienia w druku. Należy zaufać redaktorom, którzy wprowadzili do tego chaosu ład. Na sposób dokonywania wyboru rzutował przyjęty schemat prezentacji treści. Najbardziej ogólne wypowiedzi trafiły do części pierwszej, mającej charakter metodologiczno-filozoficzny. Rozważania dotyczące przemian kultury współczesnej zawiera część druga, kulturologiczna. W trzecim zaś rozdziale odnajdujemy to, co dotyczy literatury i jej nowych sposobów podejmowania dialogu ze „starym”.
Podoba mi się przyjęty tu porządek – stopniowe schodzenie z wyżyn filozoficznej abstrakcji ku nizinom praktyk kulturowych i konkretu literackiego zastosowania. Opowieść, którą otrzymujemy, wydaje się przez to klarowna i pełna. Co więc wynika z tak zgrabnie zorganizowanej wypowiedzi? Wniosków jest wiele, nie wiem, czy w ramach tej impresji uda mi się sformułować wszystkie. Nie zapanuję także nad subiektywizmem, albowiem nie każdy z przedstawionych tekstów potrafił rozbudzić we mnie szczere zainteresowanie. Sam problem jest mi niesłychanie bliski, ponieważ towarzyszy najważniejszym rozterkom w codziennej praktyce literackiej i krytycznoliterackiej. Pytając o to, ile jest – powiedzmy językiem Gombrowicza – nowego w nowym, niekoniecznie musimy ocierać się o absurd. Chyba że absurdem nazwiemy odwieczny wysiłek człowieka modyfikującego stan kulturowego posiadania. W każdym geście ponowienia daje o sobie znać jakaś prastara intencja, a czas towarzyszący tym wysiłkom zatacza koła i kółka. Adekwatnym tego symbolem byłby przywoływany przez redaktorów we wstępie wąż Uroboros, który pożerając swój ogon, jednocześnie sam siebie kończy, jak i na nowo zaczyna (s. 8). W owym wstępie wspomina się również o koncepcji Jacques’a Derridy. Raczej jak o ciekawostce niż metodologicznie płodnej propozycji. W przypisie znalazłem uwagę: Błyskotliwy dyskurs Derridy-proroka, gdy mowa o pozytywnych rozwiązaniach, pogrąża się w paradoksalnych i – co tu ukrywać – mało przydatnych pod względem praktycznym dywagacjach (s. 9, przypis 6). Ale i tak ważne jest zdanie tego uczonego o repetycji jako ukrytym napędzie tego, co „nowe” – chodzi o zmianę rozumianą jako powrót czegoś starszego od bezpośrednio starego, o nawiązanie w tajemniczy sposób przerzucone w czasie. I w tym duchu toczy się narracja, wszystkie głosy zbierają się w jedno – w opowieść o wpisanym w tradycję odnowicielskim geście.
A po strukturalizmie już tylko polityczność – pomyślałem sobie, w wielkim, oczywiście, uproszczeniu, po lekturze eseju Jerzego Święcha. Odstąpienie od tekstu i jego autonomii musiało przynieść przesadne zainteresowanie tym, co poza nim, czyli tłem, środowiskiem i procesami społecznymi. Głównym problemem niepokojącym badacza jest zbyt pośpieszna waloryzacja dokonań współczesnego literaturoznawstwa i krytyki literackiej, przebiegająca pod hasłami „mocnego i słabego profesjonalizmu”. Okazuje się, że wartościowanie tego typu oparte jest na jawnych bądź ukrytych założeniach politycznych. Tak postrzegane literaturoznawstwo staje się, zdaniem autora, areną sporów między liberałami i konserwatystami, fundamentalistami i antyfundamentalistami, lewicą a prawicą, totalitarystami i antytotalitarystami; miejscem dyskusji, dla których literatura bywa tylko pretekstem, a nie celem samym w sobie (s. 21). Postulowany przez Jerzego Święcha powrót do samej literatury byłby otrząśnięciem się z tendencji rozmywających dyskurs, a uwiarygodnienie metody badania i pozycji badacza wiązałoby się z odpolitycznieniem, w następstwie czego – jak piszą we wstępie redaktorzy – konieczny staje się ponowny namysł nad sensem literatury jako praktyki kulturowej, kategoriami autora i czytelnika, znaczeniem teorii, kanonu, interpretacji, a nawet aktualną funkcją i wartością uniwersytetów (s. 10).
Bardzo zainteresował mnie tekst Tadeusza Szkołuta. Nie tylko jako wnikliwa analiza pisarstwa Thomasa Bernharda, lecz jeszcze bardziej jako śmiałe wyzwanie rzucone współczesnej polskiej prozie i towarzyszącej jej krytyce. Niektóre słowa wybrzmiały w tym eseju niczym fragmenty manifestu, podnoszącego najbardziej palące kwestie, zadania do przemyślenia przez wszystkich aktywnych uczestników dyskursu społecznego wyłaniającego tożsamość narodową. Kto wie, czy nie najistotniejsze w tej analizie relacji twórca – społeczeństwo są następujące słowa, które, moim zdaniem, powinien sobie codziennie powtarzać każdy odpowiedzialny pisarz: Wszelkie próby stosowania takiego szantażu moralnego czy religijnego dla wykluczenia niewygodnych głosów ograniczają możliwość zbliżenia się do prawdy. Wszelka prawda zadekretowana w ten sposób jest martwa już w chwili narodzin. Tylko z wielości różnych prawd, krytycznie i nieufnie przyglądających się sobie nawzajem w atmosferze jawności i wolności, może narodzić się prawda żywa, nielękająca się krytyki, a nawet wzmocniona w ogniu krytyki (s. 33).
Kreacja tożsamości narodowej związana jest z zanurzaniem się w czasie i gospodarowaniem pamięcią. Przed zbytnimi uproszczeniami w tym zakresie przestrzega w swym eseju Monika Krzykała. Pamięć działa wybiórczo, a więc ważne jest, co wybieramy ze „starego” w procesie tworzenia „nowego”. Autorka buduje swój wywód opierając się na tezie Michela Maffesolego dotyczącej „ponownego zaczarowania świata” w formie przeżyć zbiorowych, plemiennych: Ów zbiorowy sentyment, przyrównany do aury, w której się zanurzamy, proponuję dookreślić, mając na uwadze kontekst „epoki pamięci”, jako przeżywanie bycia we wspólnocie kultury pamięci (s. 53). Wspólnota, wybierając określone fragmenty własnej historii, dokonuje przesunięcia charakterystycznego dla mitu. Mityzowanie własnej przeszłości bywa formą terapii. Badaczkę interesuje sytuacja odwrotna, kiedy to mit staje się źródłem nieporozumień, zakłamań i przekonania o plemiennej przewadze. Można więc spojrzeć na teorię Maffesolego krytycznie, ujawniając potencjalne zagrożenia ze strony nowego, nacjonalistycznego „zaczarowania świata”. Monika Krzykała przywołuje wyniki badań przeprowadzonych przez Michała Bilewicza z Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego. Okazuje się, że badana młodzież, wiedząc o wielokulturowym dziedzictwie Rzeczypospolitej, pod wpływem poczucia winy czy wstydu wypiera z pamięci informacje o wypędzeniach, mordach i czystkach etnicznych dokonywanych na mniejszościach narodowych. Natomiast bardzo chętnie utrzymywane są w zmanipulowanej pamięci zbiorowej obrazy tylko polskich nieszczęść i krzywd. Zdaniem autorki, uzdrowienie wymaga odrzucenia tożsamości ofiary, czyli niekiedy rezygnacji z tych części siebie, które postrzegane były jako integralne elementy własnej osobowości (s. 59). A więc przed nami wszystkimi wspólna praca na rzecz narodowej edukacji, jeśli nie chcemy zamknąć się w pułapce oszalałego z nieszczęścia i nietolerancji plemienia. Esej kończą słowa: Dlatego jestem w przeciwieństwie do Michela Maffesolego sceptyczna, a nie pełna entuzjazmu wobec potencji witalizmu, który niesie ze sobą ponadindywidualny klimat estetyczny. Jeśli partycypujące w nim jednostki, uwiedzione i uzależnione emocjonalnie od paradygmatu estetycznego, w który wpisana jest struktura tyranii, wyrzekają się swojej autonomii, swojego głosu, to jego brak jest przyzwoleniem na przemoc (s. 60).
Szkic Rafała Czekaja koresponduje z wymową eseju Jerzego Święcha. Obydwaj autorzy rozpoznają nową estetyczność przez pryzmat doświadczenia społecznego, a nawet politycznego. Jednak u Rafała Czekaja nie jest to interpretowane jako zagrożenie, w końcu sztukę uprawia się dla odbiorcy, sytuując ją w sieci międzyludzkich powiązań. Pytanie autora dotyczy „możliwości nowej estetyki”. Badacz analizuje historię rozwoju pojęcia „estetyka”, wskazując na pogłębiający się nurt rozumienia go nie tyle jako określenia odnoszącego się do zasadniczego piękna, co jako terminu związanego z wyrażaniem opozycji wobec zwykłości i codzienności. Podkreśla szczególną rolę definicji Adorna z ich naciskiem na niedyskursywność i zawieszenie „przymusu tożsamości”. Sztuka, wyzwalając od nakazu logicznej reprezentacji, wyprowadza na „wolną przestrzeń”. Stąd krok do teorii Rancière’a, u którego to, co estetyczne, upolitycznia się w paradoksalny sposób, uwalniając właśnie od dyktatu polityki, od uwarunkowań rzeczywistości, gdzie wszystko, z czym mamy do czynienia, zostało jednoznacznie zlokalizowane, określone i ściśle poddane porządkującym klasyfikacjom. Sztuka dokonuje zawieszenia tych uwarunkowań – przynajmniej wirtualnie (s. 76).
W drugiej części tomu znalazły się teksty poświęcone przemianom kulturowym. Maciej Białas omawia sytuację kultury wysokiej w społeczeństwie wolnorynkowym i, odwołując się do przykładu wielkiej muzyki, pokazuje, w jakie alianse z marketingiem muszą wchodzić instytucje muzyczne, żeby przetrwać. Dominacja popkultury i nowe wzory konsumpcji wymuszają takie działania: Filozofia marketingowa nakazuje instytucjom muzycznym troszczyć się o zaspokajanie potrzeb nie tylko muzycznych koneserów, przekonanych, że jedyną drogą do czerpania satysfakcji z kontaktów z muzyką poważną jest rozumienie i przeżywanie, ale i tych konsumentów kultury, którzy w widowiskach muzycznych uczestniczą okazjonalnie i poszukują w nich przede wszystkim rozrywki (ss. 89-90). Wysokie normy tradycyjnej kultury ustępują pod naciskiem ponowoczesności i kultury popularnej. Inny proces zachodzący we współczesnym świecie charakteryzuje Paweł Plichta, negatywnie oceniając próbę wpisania tekstu biblijnego w konwencję utworu hip-hopowego. Żeby ułatwić „ziomalom” zrozumienie Biblii, pewne jej fragmenty „tłumaczy się” na slang młodzieżowy. Zdaniem badacza to, co proponuje Dobra Czytanka wg św. ziom’a Janka, osunęło się w kulturowy kicz, a bogata w symboliczne treści pranarracja uległa zubożeniu i trywializacji.
W innym tekście z tego rozdziału omówione zostało rozumienie pojęcia masy w oryginalnym i nowym ujęciu Eliasa Canettiego (Janina Bołtacz), a w kolejnym – analizie poddano związki między mediami i mitami. Zdaniem Agnieszki Jęczeń zestawienie takie jest możliwe, ponieważ w dzisiejszych czasach mamy do czynienia ze zjawiskiem przeniesienia sfery sacrum na media – „artystyczno-technologiczny totem naszych czasów”. To, co autorka nazywa „wielką społeczno-kulturową imaginacją medialną”, funkcjonuje jednocześnie na prawach mitu i rynku popkultury. Można nawet stwierdzić, że media działają według swoistego mitologicznego projektu, realizując funkcje, które dawniej (…) pełniły mity – podsumowuje Agnieszka Jęczeń (s. 129).
W trzeciej części zbioru umieszczono eseje dotyczące literatury. Ucieszyło mnie, że chociaż w jednym miejscu pojawiły się rzeczywiście nowe nazwiska obecnie aktywnych poetów. Chodzi o tekst Anny Kazimiery Folty, o którym za chwilę. W pozostałych wystąpieniach zwracano uwagę na „nowe” („ponowione”) pojawiające się w twórczości raczej starszych pisarzy. Problem „poezji przeklętej” w kontekście zmian zachodzących w literaturze intrygująco ukazał Robert Mielhorski. Obawiam się jednak, że teza mówiąca o zaniku tego nurtu, nicowanego przez ponowoczesne podróbki, może być przedwczesna. Oto pojawiają się „nowi przeklęci” i jesteśmy świadkami rosnących legend (np. Tomasz Pułka). Prawdopodobnie w każdym pokoleniu pewien procent twórców skazanych jest na gest powtórzenia szaleństwa, rozregulowania zmysłów czy samobójczej śmierci. Rozumiem jednak historyczno-literackie nacechowanie tezy Roberta Mielhorskiego. Rzeczywiście, rozkwit nurtu przypadł na lata 80., a potem już nie spotykamy się z równie intensywną częstotliwością i „szczerością” tego typu wystąpień. Spojrzenie na twórczość Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego jako ukoronowanie i jednocześnie zmierzch reprodukcyjnych możliwości omawianych tendencji jest dla mnie niezwykle odkrywcze i umożliwia nowe interpretacje poezji Dycia. Przyznam, że choćby ze względu na lekturę tego szkicu czasu spędzonego nad pokonferencyjnym zbiorem nie uważam za stracony.
Na tym nie kończą się literaturoznawcze smaczki. Bardzo przypadł mi do gustu rzetelny opis sieci intertekstualnych powiązań między wierszami Radosława Kobierskiego, Jacka Dehnela i Kamila Brewińskiego. Anna Kazimiera Folta wymyśliła nawet własną nazwę – „dekalkomania” – na oznaczenie utworu lirycznego odnoszącego się do innego wiersza opisującego dzieło sztuki, a więc będącego nawiązaniem do nawiązania. Współcześni poeci mieszają stare rozumienie ekfrazy z nowatorskim jej ujęciem, wykraczającym poza opis dzieła sztuki. W przypadku inspirującego ich Schulza poetycko opisywane są nie tylko jego rysunki, lecz również proza i niezwykłe życie w cieniu ojca i Drohobycza. Proces „dekalkomanii” ogarnia więc coraz szersze konotacje.
Pora tę impresję kończyć, by zacząć o tym, co przeczytałem, rozmyślać na nowo. Nie ucieknie się od powtarzania i przepracowywania odwiecznych obrazów i ideowych motywów, bo – jak słusznie zauważają autorzy wstępu – Świat bez zwrotów, repetycji, tych samych błędów i ślepych zaułków, zbieżnych odkryć i pozornych innowacji jest nie do pomyślenia (s. 9).
______________________
Od(nowa) – znowu – na nowo. Rekapitulacja. Red. Jarosław Wach, Łukasz Janicki. Wydawnictwo UMCS, Lublin 2012, ss. 210.