W imię
Oczywiście, wszystko potoczy się własnym trybem,
wartko popłynie przez dni, prace i zdarzenia,
chodzi właściwie tylko o ten jeden gest, którego
nie sposób się wyzbyć; nie wiesz, kogo on dotyczy,
co to za nieznajoma postać zanika w coraz
węższej szczelinie, pod śnieżną czapą powiek, pod siecią
rzęs, w rozrzedzonym stawie źrenicy, w nieobecnej
wodzie, nazbyt spokojnej, by dała się zauważyć.
Teraz, bez elastycznej smyczy telefonów, druku,
ekranu, trzeciorzędnych romansów, czwartorzędnych
przyjaźni, czwartorzędowych okolic, gleb, w które
nie można wrosnąć, listów pochwalnych i nagan,
życzeń wszystkiego niepotrzebnego, kiedy nic
nie przebiega podziemnie, pod spodem, pod podszewką
myśli i chorobą ciał, nic nie może przebiegać
podskórnie, nic nie może balsamować wyznań.
Teraz można pisać: w imię znaczenia i braku
znaczenia, w imię postaci nienazwanych, w imię
powszechnie znanych imion, w imię dni, kiedy jesteś
ojcem i synem, w imię dni pozbawionych ducha,
w imię śladu, w imię liter, koniecznie ze środka
alfabetu, w imię śluz skóry, przez które duch –
nie ujawniając dalszej marszruty – się przedostaje;
tak, teraz można – i to nawet jakby od niechcenia,
pisać lekko, bez końca, w imię początku, lekkości,
w imię tego gestu, w imię pragnienia i braku
pragnienia